28 gru 2009

Święta minęły pod znakiem obżarstwa. Terespol to malutka mieścina, gdzie jedyną rozrywką jest telewizja, jedzenie i picie wódki. Na spacer można się wybrać wzdłuż głównej ulicy miasta do Biedronki i z powrotem. Zajmuje to jakieś 30 minut. Swoją drogą słyszałam, że jest to najlepiej zarabiająca Biedronka w Polsce, chociaż nie wiem czy to prawda. Jutro Wrocław. Pierwsze co zrobię to wybiorę się na bardzo długi spacer do fotolabu, także na dniach spodziewajcie się bardzo dużego świątecznego uploadu. Joł.
Aha, miałam jeszcze podzielić się swoimi wątpliwościami na temat Bukowskiego. Sto razy bardziej wolę Henry'ego Millera z tą wulgarną mistyką, którą podszyte są jego powiesci, chociaż Bukowskiemu nie można odmówić tupetu i libido. Jego literaura jest jak instynkt - niezbyt wyrafinowana, za to szczera i jak w mordę. W sumie ok.

16 gru 2009



Przez pierwszą połowę grudnia katowałam Florence, teraz przerzuciłam się na Yeasayer. Jestem zaczarowana.

14 gru 2009

Buena










Jestem w najnowszym "Notesie" na stronie 54. I chwilowo bez aparatu. Ciągle szukam kompaktowej Yashiki z Tessarem, jak ktoś ma na zbyciu dawać znać.

9 gru 2009



No more dreaming like a girl so in love with the wrong world
/ z dedykacją dla Juniora

8 gru 2009

5 gru 2009

Z cyklu nie pamietam, ale wydaje mi się że było zajebiście

Rozmowa, którą odbyłam dziś rano z kobietą piorącą w balii, piętro niżej, w piżamie:

- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Przyszłam się wysikać.
- Wysikać?
- Czy zawędrowałam za daleko?
- Za daleko?
- Bo my tam u góry nie mamy klozetu.
- Nie macie klozetu?
- Wyrwali.
- Jak to wyrwali?
- Wyrwali. Naprawiają.
- Kto?
- Nie wiem. Powiedziano mi, żeby sikać na dole.
- A to proszę bardzo, korzystać.
- Dziękuję.
- Proszę.
- Jest pani bardzo uprzejma.
- Nie ma za co.

Nie pamiętam jak wróciłam do domu, ale Lewko mówi, że po piątej.

3 gru 2009

O sztuce pisania treściwych smsów

Homoseksualizm to jak wiadomo drażliwy temat w naszym kraju. Rodzice reagują różnie na coming out swoich dzieci. Smsy w tej sytuacji pomagają w ekspresji negatywnych emocji: " 2 kurwy obyście sobie łby pourywały, a mandatami na gapę wykleiły burdel".

2 gru 2009





Like seasons just move on.

29 lis 2009

Wernisaż

plakat by super-cat-bat-zo

strona wydarzenia na FB: tutaj, wpisywać się brać.


http://www.bandstandbusking.com/.
Znalazłam to zupełnie przypadkiem. Grupa ludzi związanych z przemysłem muzycznym organizuje luźne akustyczne występy różnym kapelom w parkach londyńskich, widownia jest zazwyczaj niewielka i w dużej części przypadkowa. Nikt nikomu nie płaci. Micachu & the Shapes akustycznie są jeszcze bardziej pogięci. Szperam ostatnio dużo w necie i zazdroszczę trochę tym, którzy kupują kolorowe magazyny o sztuce drukowane na dobrej jakości papierze, bo przynajmniej w ich lekturach jest jako taki porządek. W moim życiu porządku zawsze brakuje. Chodząc po kuchni generuję kapciami nieregularny rytm przyklejania i odklejania się od podłogi. Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem przeprowadzam się już pojutrze. 10 minut od OPT, 5 minut do Kamili i Agaty, 15 do Bana, ściana w ścianę z Lewko, więc jestem w niebie. Szykuje się pojebany tydzień. W piątek zapraszam na wernisaż na 18:30 w galerii Szewska 36, w podziemiach Instytutu Historii Sztuki. Trochę to wszystko powstaje w chaosie, ale mam nadzieje, że się powyrabiam. Jakaś puenta? Statystyczny Polak nie buduje chuja ze śniegu. Tyle ode mnie w tym odcinku, trzymajcie się ciepło, mocno wiążcie szaliczki.

25 lis 2009

Dlaczego Twilight 2 to zły film

Anka wczoraj stwierdziła, że zbliża jej się okres, bo dwa razy popłakała się czytając "Metro". Raz na ogłoszeniu, że ktoś ma do oddania małego kotka, drugi przy informacji, że palenie tytoniu powoduje choroby serca. Na "Twilight 2: New Moon" jednak nie płakałyśmy, wydawałyśmy z siebie za to odgłosy zażenowania średnio co kilka minut. Ten film składa się w tak strasznej części z komunałów, że nie da mu się tego wybaczyć tak, jak wybaczało się jego poprzednikowi. Teoretycznie powinno być lepiej - depresja jest zaiste malowniczym stanem do oddania w filmie, ale miraż Edwarda, który regularnie pojawia się oczom Belli, nie zmieścił się dla mnie na marginesie tolerancji dla kiczowatych efektów. Ogółem mówiąc jest tanio. Wierzę, że popkultura potrafi się ładnie wystroić w obrębie różnych gatunków filmowych i po prostu sprawiać przyjemność, odwołując się do standardowego pakietu kiczowatych emocji, które wszyscy posiadamy, zwłaszcza przed okresem. W tym kontekście "Księżyc w nowiu" obraża naszą inteligencję gatunkową. Żaden wybuch lub przerysowana manifestacja uczuć nas nie zaskakują, bo wiadomo, że chodzi tu o historię miłosną, dla której konflikt wilków i wampirów ma być tylko tłem. Ale na boga, kiedy po raz setny słyszę "Muszę się tobą opiekować"; "Zostawił cię bez opieki"; "Dziękuję że zaopiekowałeś się Bellą"; "Ja też mogłabym się tobą opiekować, gdybyś mnie zmienił" to mam wrażenie, że scenarzyści wywodzą się z niemieckiej redakcji Bravo i nigdy w życiu nie widzieli pornola. Film borni się pod względem przyrodniczym, bo krajobrazy wymiatają. Jako instruktaż namiętnych pocałunków już nie bardzo. 100% węglowodany. Pierwsza część broniła się emocjonalnością a'la "Dawson's creek", druga pozbawiona tej naiwności jest już tylko czystej wody komerchą. Jeśli przyjdzie wam do głowy iść do kina na "Księżyc w nowiu" lepiej połknijcie mydło. Wyjdzie na to samo.


Zamiast tego polecam krótki metraż Spike'a Jonze'a z Kanyem Westem: tu

23 lis 2009

THE GAP










Gdyby świat miał twarz miałby też wielka szparę między zębami. To dlatego, że zawsze gdy się śmieje, śmieje się pod wiatr.

Mój misiacek, czyli o ryzyku wpisanym w cenę biletu MPK

Każdemu się zdarza, istotnie nie jesteśmy z kamienia i mamy żołądki, ale to co dziś ujrzałam trochę mnie przerosło i muszę się podzielić. Jechałam rano z Sylwią autobusem, na samym końcu z widokiem na tatę z synkiem, rozmawiałyśmy o dyskotekach i chłopakach, panowała harmonia, spocone wąsate kobiety i żerniccy żule rozmieścili się na powierzchni autobusu zgodnie z panującym we wszechświecie porządkiem, oddychałam pełną parą i kuliłam nogi z entuzjazmem dziecka, które nie sięga do ziemi, było miło. Gdzieś w okolicach Dworca Świebodzkiego przesunęłam leniwie wzrok w stronę taty z synkiem i się zaczęło. Gore, jak boga kocham. Mały w zwolnionym tempie, ale z ciśnieniem szlaufa wypuszcza z siebie kaskadę różowych rzygów. Widzę każdy detal tej sytuacji, widzę zdecydowanie za dużo. Na progu traumy i szoku obserwuję kolejne kaskady, mamy nową Niagarę panie i panowie, psychodela na full volume, teledysk do piosenki Pink Floyd. Zdezorientowany tata (za oknem energicznym krokiem idą brzuchate panie z paczkami chrupków pod pachą) otwiera plecak (słońce zza szyb razi w oczy, Sylwia szturcha mnie pod żebro, ktoś nuci nową Chylińską), a dziecko po ściance plecaka (reebok) wypuszcza kolejne fale. Myślę o polach pełnych truskawek, wyobrażam sobie siebie w słomkowym kapeluszu na leżaku, z książką i wiernym psem śpiącym na stopie, jest taki piękny dzień, wyobraźnia walczy z traumą, no ale niezbyt, no niezbyt, gęsty truskawkowy rzyg spływa do plecaka, ojciec popadł w katatonię, świat zamarł na chwilę, tak mógłby się zaczynać dobry film katastroficzny. I nie żeby było mi niedobrze, żebym chciała przybić pionę z maluchem i dodać coś od siebie, być może na żółto, jest mi niezręcznie, niekomfortowo, chciałabym wysiąść. Cały autobus patrzy już na dzieciaka, który obcierany przez ojca higienicznymi chusteczkami wyłapuje te spojrzenia pełne obrzydzenia i zaczyna płakać, wielkimi krokodylimy łzami, sam nie wie dlaczego, ale czuje że zrobił coś złego. Patrzy na misia, którego cały czas trzymał w ręku, miś wygląda jak tajwańska maskotka dodawana do Happy Meala w McDonaldzie, i zaczyna wyć "Mój misiacek, mokry!" podczas gdy tata wyciera raz siebie, raz jego, ciągle z wyrazem katatonii na twarzy, czyli właściwie bez wyrazu. W końcu zapina plecak (reebok) pełen różowych rzygów i wysiada z małym na Świebodzkim. Tak sobie teraz wyobrażam omen na złą niedzielę. Bo to był kiepski dzień.

20 lis 2009

pozdro 600 for Jack Smith

Nie wiem za dużo o kręceniu jointów, ale ostatnio dowiedziałam się o niejakim Jacku Smith'cie. Ów Kowalski był co najmniej nieprzeciętny. Jako bliski człowiek z kręgów Warhola, który jak wiemy obrósł woskiem i świeci się od lat mętnym światłem legendy popświatka, był prawdopodobniej jedynym współczesnym Warholowi artystą, ktorego ten szczerze podziwiał, tak samo jak Courtney Love podziwia PJ Harvey ("PJ Harvey to jedyna artystka, przy której czuję się jak gówno"). Smith poza swoimi nowatorskimi pracami zasłynął tym, że celowo zaraził się wirusem HIV. Żeby zwiększyć ryzyko zakażenia uczestniczył w praktykach znanych jako barebacking (BB), orgiach lub przypadkowych kontaktach seksualnych bez zabezpieczeń. Jest to zwyczaj praktykowany do dziś w coraz większym gronie fanów adrenaliny, ale o tym się nie rozmawia. Smith oczywiście w końcu się zaraził. Oficjalnie twierdził, że śmierć spowodowana powikłaniami AIDS jest gloryfikacją dla artysty, bo daje ci wstęp do klubu ofiar pewnego stylu życia, a tym samym do historii. Fenomen Jacka Smitha to prawdopodobnie jedna z niewielu rzeczy, które mnie ostatnio zszokowały. Slava Mogutin w ramach inicjatywy Visual AIDS zorganizował ostatnio wystawę zestawiając prace z kręgu artystów gejów, którzy byli ofiarami epidemii wirusa HIV na przełomie lat 80tych i 90tych. Projektowi patronuje nie kto inny jak Jack Smith, długodystansowy samobójca przez wzgląd na łączenie życia ze sztuką, przewrotnej mistyki z regularną sraczką. Zapraszam, żebyście sobie poogladali: http://www.thebody.com/visualaids/web_gallery/2009/mogutin/01.html, sam projekt jest o tyle drażliwy, że znając zdjęcia Nan Goldin i mając przynajmniej średnie pojęcie o kulturze gejowskiej unaocznia się bardzo cienka granica pomiędzy seksem a śmiercią. I mówię o tym abstrahując od pokazywanych prac, za wyjątkiem jednej, która mnie chyba najbardziej wbiła w fotel. Z HIV można żyć, ale zapomnij o czystym ciele, które cię nigdy nie zdradzi, solidnym zwieraczu, który utrzyma w środku to, co ma utrzymać, za to musisz się oswoić z tym, że twój mocz przyjmuje wszystkie kolory tęczy. Praca Roberta Blanchona nazywa się "Plama" i opowiada o tym, że czasami umieranie jest trochę zdychaniem we własnym gównie.


"Stain" by Robert Blanchon

17 lis 2009

13 lis 2009

Alternatywna historia św. Mikołaja

Wczoraj wchodząc późną nocą do Niskich namierzyłam na stoliku przy wejściu figurkę św. Mikołaja wielkości krasnala ogrodowego. Podeszłam, obwąchałam i coś mnie tknęło żeby polizać (widocznie to efekt zadawania się z Loczkiem). Okazało się, że cała jest z czekolady, więc zeszłam na dół z plotą. Krążyliśmy później wokół Mikołaja całymi wycieczkami, nieśmiale rwąc po kawałku czekolady z buta, aż w końcu Gośka wzięła go pod pachę i zniosła na dół, rozłupała czaszkę piąchą i całe Niskie zaczęły jeść. Rzucali sobie po kawałku głowy, kawałku ręki, dzielili się nim jak opłatkiem. Nikt się zbytnio nie przejmował, że skoro ktoś go porzucił to coś musiało z nim być nie tak. Może był po prostu nieudanym prezentem pozostawionym z racji gabarytów na pastwę pijanych i głodnych? W każdym razie niezjedzona połowa Mikołaja wylądowała rozłupana na parkiecie. Jeśli ktoś z was klei się dziś do podłogi to właśnie dlatego. Followed by photos wkrótce.


We secretly long to be some part of a car crash

10 lis 2009

3 lis 2009

Ballada o celnym strzale, zapraszam!

Jutro, albo i dziś, czyli we wtorek o 18:00 w BWA Studio zaczyna się festiwalowy cykl "Ballada o celnym strzale" /Interzone/, w ramach której ja i Ban pokazujemy swoje zdjęcia, a punkt 18sta Luc Matchlock da wykład o antyglamourze w fotografii. O 19:30 zaczną się slideshowy, także zapraszam każdego kto ma ochotę. Będzie lepsza faza niż po ogórkach gruntowych.

"We Bark On Sundays" - Agata Kalinowska
W zasadzie nie chciałam stworzyć kolejnej ballady o pokoleniu straconych, bo słowo pokolenie niesie za sobą zbyt dużo dramatyzmu. Zdjęcia, które składają się na ten zestaw, opowiadają o pewnej teraźniejszości, która mi uciekła. Jest to historia o fragmentach, o chwilach zanim stały się częścią opowieści i wpadły w nurt pamięci, która je przetwarza. Przede wszystkim jest to jednak historia o ludziach, o nadziei i szukaniu sensu, zabawie i smutku, bliskości i oddaleniu. Trochę też o tym, że wszystko jest przygodne. Każdy szuka własnych świętości i są one teraz tak małe, że nie potrzebujemy kościołów, żeby je tam upchnąć. Mieszczą się w kieszeni.


"Przedwiośnie" - Karolina Zajączkowska

Tytuł cyklu równocześnie nawiązuje do faktycznej pory roku, która sama w sobie jest przejściowa i nieskonkretyzowana, jak i do tytułu obowiązkowej lektury szkolnej. Wynika to z faktu, że bohaterami zdjęć przeważnie są osoby uczące się w liceum. Młodzież powoli wkraczająca w dorosłe życie. Wszystkie te zdjęcia zrobiłam po, przed lub w trakcie imprez. Takie życie nie ma żadnego sensu. Albo ma.



Szczegółowy program TU

28 paź 2009

Parę refleksji po wrocławskim Marszu Równości, czyli o wąskiej granicy między jajem a tortillą

Nigdy nie gnało mnie na ulicę, żeby machać transparentami. Jako introwertyczne dziecko swoich rodziców pielęgnowałam ogródek swojego życia wewnętrznego w małym, zawsze trochę cuchnącym pokoiku oddając się mentalnie klimatom trochę z Dostojewskiego, trochę z Masłowskiej. A tak naprawdę jestem nieodrodnym dziecięciem popkultury i wolę obejrzeć serial. Jeżeli w coś wierzę to dyskretnie, zasłaniając się kurtynką z sarkazmu i obwiązując sobie głowę elastycznym bandażem. Nie lubię mieć stanowczych poglądów, bo nie lubię się ideologicznie ścierać, zawsze wtedy ktoś despotycznie podnosi głos albo rękę. Ale na marsz poszłam. Chciałam być tym +1, bo każde plus jeden nawet bez transparentu sprawia, że przedsięwzięcie wyglada mniej absurdalnie. Ryzyko absurdu jest wielkie, bo to Polska. Polska znajduje się w głębi Afryki i jej mieszkańcy żywią się wszelkim robalem popijając niezdatną do picia wodą. Przy okazji praktycznie zatracili wiekową duchowość opartą na rytuale. Taka jest Polska mentalnie. Spodziewać się można było wszelkich pochodnych zadymy. To jakby prowadzili na szubienicę seryjnego mordercę, tyle było wokół nas policji. Idąc w pochodzie, na szarym końcu, z Urszulą i Pau śmiałyśmy się, że jesteśmy rzepem na końcu ogona, li i ino puchem marnym, mijaliśmy gapiów. Przecierające okulary starsze panie z bawełnianymi torbami pełnymi jajek i śmietany rozdziawiały usta. Pewnie studenci demonstrują, ależ mamy panie dziwną młodzież w tym kraju, zgniły dziki zachód. Na balkonach całe rodziny, w pokojach zaparowane przyspieszonym oddechem szyby, panowie w bokserkach, matki z chochlami między jednym nalanym talerzem zupy a drugim wyszły popatrzeć na show. Gdyby nie armia samby zagrzewająca do boju iście pogańskimi rytmami czułabym się jak w marszu żałobnym albo pochodzie z okazji bożego ciała. Raz - jest nas ciągle za mało i dwa - jak można "żądać" tolerancji? Ton roszcząco-prowokujący, w jakim częściowo odbył się marsz, to trochę pomyłka. Albo trochę polityka. Ja nie myślę politycznie. Ja myślę o debilu, który rzuca w pochód ziemniakiem (zginąć od ziemniaka w marszu równości, to dopiero bohaterska śmierć!), żeby pójść z nim na wódę do parku i posłuchać, dlaczego nienawidzi. I nie dać się nienawidzić. Bo taka jest specyfika marszu równości w Polsce - tworzymy pole bitwy. Wąskie sfrustrowane umysły podłapią to natychmiast i będziemy na siebie krzyczeć zza muru uzbrojonej po zęby policji. Oni mają swoje szaliki, my mamy tęczowe flagi i transparenty. Na polu ideologicznym mamy się nienawidzić, mamy się w tym nakręcać jak stare zegarki, żeby zabulgotać czystym oburzeniem o braku tolerancji albo o tym, że dewiantom pozwala się chodzić po ulicach, chociaż w podstawówce może nawet piliśmy oranżadę z tej samej butelki. Mechanizmy nienawiści są banalne. Z jednej strony być może nie da się tego zrobić inaczej niż przez marsz, z drugiej jednak nie jestem w stanie podpisać się pod żadną formą agresji kojarzoną z marszem, również pod tonem roszczeniowym. Nie potrafię, bo to nie ja. Powiecie mi, że jak dostanę w mordę od łysego to zacznę myśleć inaczej. Może i tak. Może jestem naiwną idiotką, która wierzy że zmiany można dokonać drogą ewolucji, nie rewolucji, że nie trzeba krwi i łez, a marsze jak na zachodzie mogą być radosną afirmacją kolorowej odmienności zamiast serią żądań wykrzykiwanych tępym ludziom w sam rdzeń kręgowy ich ograniczonego światopoglądu, powodując ognisko zapalne zamiast uścisku dłoni. Pojawiło się pewne uczucie budującej solidarności, kiedy szłam z tymi ludźmi, ale z drugiej strony mogłoby być nas tam 500 zamiast 200, kątem oka wyłapywałam gejów i lesbijki stojących na chodnikach za sztabem policji i przyglądających się, czasami nieśmiało wchodzących do marszu, czasami tylko uciekających przed aparatami i kamerami. I przedstawiciele mediów żądni zadymy. Zaraz u wejścia na rynek, gdzie zablokowali nas łysi, w stronę marszu poleciały jajka, ziemniaki i cebule. Prawie tortilla, chociaż to nie Hiszpania. Powinniśmy być mądrzejsi. Każdy kto ma do tego predyspozycje jest wręcz zobowiązany. Marsz marszem, ale spotykamy się twarzą w twarz na co dzień. Nie nakręcajmy spirali nienawiści, dajmy się lubić. Jeżeli ktoś karmi się nienawiścią prawda jest taka, że skieruje ją gdziekolwiek. Jeżeli ktoś zalaminował sobie mózg w puszce po konserwie i macha ci nim przed twarzą jako kodeksem moralnym potraktuj go lepem na muchy a nie gazem pieprzowym. I pamiętajmy, że demokracja to system który owszem, opiera się na pojęciu tolerancji, ale też na haśle wolnej woli w granicach prawa. Nie można nikogo zmusić do tolerancji. You think you can defeat me with your rebellious beard?

parę fot z marszu na blogu Pawła: tu

27 paź 2009

Work it


























Jestem praktycznie bez aparatu. Mju po Filipie wróciło do ban, która przez weekend zgubiła swoją Yashicę i kurtkę, Ida z kolei znowu zgubiła telefon, Ciastek okulary i kosmetyczkę, a ja głownie gubiłam ostrość, bo wspomniane mju ma jakąś wadę. Dlatego nieostro. Że skany fatalne to już ballada o bidzie i chlebie z pasztetem, bo wywołuję i skanuję w Saturnie z racji kiepskiej sytuacji materialnej, ale jakby co zawsze mogę nawiedzić Grodzkiego. Gdybym latała do niego z każdą kliszą byłoby to upierdliwe, ale z poszczególnymi klatkami to czemu nie. Teraz robię na swoim starym mju z zoomem i przesłoną 4,5, więc ani kąt nie szeroki ani światła dużo nie łapie. Trzeba wyjść z bidy i wziąć się za siebie, za rok już powinnam napierdalać contaxem.