21 lip 2009



Drugiego sierpnia Junior Boys grają na Erze. Ktoś mi obiecał że mnie przemyci.

20 lip 2009

Pochwała sielanki

all photos by Ryan Mcginley







Krótka i szybka uwaga na początek - pozowane akty są do dupy. Trudno sobie przy tym wyobrazić niepozowany akt, zwłaszcza w studio. Typów aktów jest parę: są akty konceptualne (vide Bill Durgin czy ten polski wyjadacz studyjny o nazwisku na "W", które zapomniałam), akty niepokojące egzystencjalnie, akty romantyczne - w większości bardzo słabe, ale pozornie borniące się formą - robione w kwadracie, dużym formatem, z solidnym ziarnem itp. Polska specjalność gorsza niż włoska pizza w Marakeszu. Nieistotne. Jedyne akty, jakie naprawdę lubię to zdjęcia McGinleya. Postać na językach, bo wywodzi się z kręgów Dasha Snowa, który ostatnio zakończył swój burzliwy żywot po przedawkowaniu heroiny i już obrasta w legendę - jak wszyscy wiemy 27 lat to klasyczny moment na śmierć dla tych co żyją szybko, umierają młodo. McGinley ma na koncie parę aktow studyjnych w serii "Everybody knows this is nowhere". Tylko pozornie zastosował tam bardzo słabe światło, chociaż czasami rzeczywiście jest dość słabe, wtedy wszyscy jednym chórem krzyczą, że w takim razie jest trashowe (ulubione słowo-wytrych fotografów z pewnych kręgów, którym zawsze można gładko wybrnąć z zarzutu błędów technicznych). W każdym razie akty studyjne McGinleya to jedyne studyjne akty, które mi się podobają. Paradoksalnie są na nich chłopcy. Co do aktow kobiecych bliskich mi geograficznie to szczerze twierdzę, że polski mesjanizm i kult maryjny zepsuł wiele gustów. Polski romantyzm to jedno z najbardziej piętnujących sferę publiczną zjawisk. Sztuka współczesna i design użytkowy starają wybijać się z tego paradygmatu, ale ciągle spotyka się wiele dzieł wywodzących się w prostej linii ze snów o Maryji karmiącej i o femme fatale, takiej mocno vintage i mało demonicznej. W dziejowość tych dzieł nie ma co wierzyć. Są ino sznurem łączacym nas z historią mentalności narodowej, wpajanej razem z żurkiem Gdzie są męskie fantazje? Solidne, wulgarne bądź przynajmniej postmodernistycznie demoniczne męskie fantazje? Gdzie się podziały tamte prywatki? Szczerze uważam, że w pokoleniu, ktore można by nazwać pokoleniem naszej-klasy, gdzie rozpropagowany jest model małżeństwo, dziecko plus od tej pory album zdjęć rodzinnych na n-k, dokumentujący wyrzynanie się ząbków, pierwszy uśmiech, rozkoszne pełzanie po dywanie, wycieczki w plener, grille, spotkania rodzinne z okazji świąt, raz dwa trzy cheeees itp, panuje patologiczna poprawność wynikająca z trzymania się pewnego schematu dorosłości. To jest do bólu polskie. Obecny boom na śluby, zdjęcia ślubne, catering ślubny, suknie ślubne, wiem, bo sama dziś z Rebeką napierdalałam takie foty, jest kapitalistyczną wariacją na temat rytuału przejścia. Ślub, ów rite of passage ( kulturoznawcy drapią się za uszkiem), jest przede wszystkim wydarzeniem napełniającym portfele chaotycznego jeszcze przemysłu ślubno-weselnego. Jest bardziej manifestacją stanu portfela i chojnosci rodzicielskiej niż wartości rodzinnych. Wszyscy zachlewają mordy na koszt pary młodej, big deal. Nie rozumiem fenomenu, ale łączę go bezpośrednio z kapitalizmem i advertisingiem. Promocja miłości, do obejrzenia za cenę pralki jako prezentu. Najebka, której towarzyszy stres ze strony najbliższej rodziny i organizatorów, żeby wyszło poprawnie. Poprawność, moi drodzy, to jeden z największych grzechów naszych czasów, drugi punkt Nowego Dekalogu (uwielbiam mówić "nasze czasy", po prostu uwielbiam!). Nauczyłam się w życiu paru rzeczy, pierwszą z nich streszcza jedna z pobocznych postaci z "Shortbusa": Kiedyś chciałem zmieniać świat, teraz pragnę jedynie opuscić pokój z odrobiną godności. Druga jest taka, że programowym założeniem sytuacji epizodycznych jest ich przygodność. Żyjemy w zorganizowanej sieci epizodów quasimiłosnych, quasiprzyjacielskich, ponieważ czasy (nasze czasy, ach!) wymuszają na nas barwny styl życia. Chleje się, czasem się ćpa, uprawia się seks na placu zabaw, rozbija łuki brwiowe o słupy telegraficzne, półprzytomnym tłucze się jeszcze jakąś przypadkową mordę, kąpie się nago w jeziorze, zalicza się epizody homoseksualne i seks grupowy - albo przynajmniej opowiada się tego typu historie. Wszystko w imię intensywnego życia, życia z pasją, życia o artystycznym sztychu, życia na krawędzi. Bla bla. Jesteśmy kapitalistyczną mutacją młodych z klasy średniej. Kalkami kalek, ofiarami stereotyopów. Nie mówię, że ja nie jestem. Jestem bardzo. Bywa to zabawne, bywa wykańczające, ale tak jest i w takim modelu życia się odnalazłam. Nie pozwalam sobie tylko na rokoszną opcję braku autorefleksji. Ogladając wczoraj "Co gryzie Gilberta Grape'a" pod wpływem impulsu wynikłego z nadużywania amerykańskich krajobrazów, doświadczyłam szoku. Ten film jest ostoją wartości rodzinnych, nawet jeżeli główny bohater je pozornie neguje. So fucking 90's! Jest tam też przeurocza Julliett Lewis, która realizuje archetyp kobiety-matki, będąc jednocześnie kobietą wolną i mądrą, będąc jednoczesnie tylko uroczą dziewczyną o lekko pasterskiej aparycji - wszystko w jednym pudełku. Przypomniały mi się czasy, kiedy miałam bardzo silne więzi z rodziną i starszym pokoleniem. Kiedy po raz pierwszy w życiu zaczęłam z wujkiem, ciotką, babcią rozmawiać "po dorosłemu", o życiu i śmierci. Teraz nie byłoby to mozliwe. Powtarzam - nie byłoby możliwe. Mój styl życia nie szuka i nie potrzebuje oparcia w ich skostniałych światopogladach. Mam własną rodzinę złożoną z garstki ludzi, którzy na różnych etapach zycia zaczęli i nie przestali być dla mnie ważni. W zasadzie bardzo dużą rodzinę, jeśliby się poważnie zastanowić. Może jest to radykalne stwierdzenie, ale moim zdaniem w przeciągu ostatnich 10ciu lat w Polsce zaczął się zmieniać model rodziny. Większość oczywiście trzyma się opcji tradycyjnej, ale powstały (albo co bardziej prawdopodobne - po prostu dopiero na studiach je odkryłam) nowe możliwości samorealizacji seksualnej, przyjacielskiej - rodzinnej właśnie. Pomimo panującego powszechnie hedonizmu (którego nowomowa promuje hasła typu "intensyfikacja wrażeń", "brak zobowiązań", "swoboda seksualna", "pochwała różnorodności" itepe) między ludźmi tworzą się silne związki. Zazwyczaj to właśnie związki seksualne są najsłabsze i najbardziej wymienne, ten fakt jest być może przyczyną skrywanej bądź nie frustracji części pokolenia. Nie wiem. Houellebecq twierdzi, że głowną przyczyną rozpadu rodziny nuklearnej nie są rozwody. Rozwody to skutek, nie przyczyna. Problemem równie wielkim jak odsetek rozpadających się małżeństw jest kwestia izolacji pokoleniowej - coś co możemy zaobserwować nawet w tym tekście, kiedy stwierdzam, że nie potrzebuję aprobaty rodziny w sprawie tego, jak żyję. W krajach uboższych, w Afryce czy Ameryce łacińskiej bądź też na wsiach, dzieci nawet po ślubie żyją z rodzicami. Tworzy się faktyczna rodzina zapewniająca wszystkim jej członkom poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, a przede wszystkim silną tożsamość (nie mówimy w tej chwili oczywiście o wyjatkach). Dziadkowie wychowują wnuki podczas gdy rodzice są w pracy, nikt nie jest zbulwersowany jak z lodówki zbyt szybko zniknie mleko. Co jest w takim razie przyczyną - pyta Houellebecq. Otóż na naszych oczach postępuje zjawisko indywidualizmu. Przetacza się po mentalności jak czołg miażdżąc instynkty stadne jako upierdliwe i zbędne cywilizacyjnie (choć nie ewolucyjnie) relikty. Wystarczy znać parę powieści Houellebecqua żeby zrozumieć, że właśnie w tę stronę zmierzamy, skazujac się coraz częściej na samotność i frustrację, które i tak w końcu przestaną nam tak bardzo doskwierać jako doświadczenie wspólne praktycznie całemu pokoleniu. Dziś, w oparach wczorajszego seansu pochwalam sielankę: życie na wsi, rodzinę nuklearną z problemami, grill, albumy na n-k i takie tam. Tylko dziś i tylko dlatego, że sama nigdy nie zrealizuję tego scenariusza. Jestem nieodrodnym dzieckiem wszelkich marginesów i chyba dlatego czasami tęsknię za mniej chwiejnym systemem wartości. Wiem, że nigdy w swojej skórze nie poczuję się dobrze i bezpiecznie, ale jak każdy lubię pofantazjować. Wasze zdrowie!
- Sorry, pierdnęłaś?
- Nie, kurwa, zastrzygła uszami

16 lip 2009

Natalia i Ada


Duże formaty do powtórki, bo w kuwecie z wywoływaczem były włosy.

15 lip 2009

Post sentymentalny, czyli nie wszystko złoto co jest zębem




Nobody does it anymore, mawiają. Przekopałam się przez stare maile od Anki, z których można by skleić książkę, i śmiejąc się bez minimum domieszki ideologicznej do łez samych źródła złożyłam kompilację z fragmentów, rozbudzajacą krążenie u pań i panów mających problemy z wiarą w obliczu gigantycznej plagi pseudo pro anty oraz arty. To nic więcej jak dobre maile, ale przecież lałam łzy i marszczyłam czoło w egzystencjalnym skurczu przez ostatnie dwie godziny. Komu się chce niech brnie, warto.



nie będe jej pisac pierdole faszystowski termin
ten.


dzwoniłam do ciebie dzisiaj dziwko,
bo chciałam pojechać do sobótki, aleś miała telefon niedostępny, wiec
spędziłam dzień "w królestwie jarzyn" wegetując na kanapie/łóżku/fotelu
i trwoniąc młodość.


wiem, wiem, oglądałam ten film - wypływał z niego wniosek taki, że tanie
mięso psy jedzą.


jestem najlepszym odbiorcą popkultury i
czuje sie niegodna miana kulturoznawcy, mam w dupie ambitne dzieła, w ambitnych
dziełach nie ma miejsca na niewinne lolitki płci męskiej. nie wiem co by
jung, jong, gong!? powiedział o autorce tej książki... pewnie żeby se
odnalazła w sobie kurwe


tak oto nie zaprane od dwóch miesiecy dżinsy
biora w posiadanie moje zdrowie psychiczne i wisza nade mną niczym
szubienica nad królem francji. a czy twoja starsza też każe ci "zapierać"
ubrania?( ich pierdolony żargon, ich kurza domomowa, jebac to!) to w skutek braku
wiary w nowoczesną technologie pralki!? jakby pierniczona pralka miała sie
rozjebać tylko dlatego, że wrzucasz do niej brudne ubrania... wpadam na
genialne pytanie: "mamo, ale czy pralka nie jest po to aby prac w niej brudne
ubrania?" (to znaczy mniej więcej tyle, że czystych ubran i tak nikt nie pierze,
tak samo jak krajów trzeciego świata i tak nie da się zbawić poprzez
muzyke rockową, naszywki i uściski z papieżem - ale to bezsensowna uwaga do
Bono). roznosi mnie kurwica, chciałam zapalić ale nie mogę ruszyc sie z pokoju
ponieważ obawiam się o wielki wybuch histerycznej nienawiści do ludzi
jesli usłyszę chociaz jedno zdanko na temat skarpetek, spodni, teatru, czy te z
októrejjutromaszdoszkoły!!!mam do szkoły tato, mam na dzie- wią
-tą... kurwa!!!!!! w tym momencie rozjebałam klawiaturę jak niemieckie dziecko z
tego filmu. siedzę jak groteskowy człowieczek
podminowany furią wywołaną bez powodem i pilnuję się by już więcej nic
nie powiedzieć, jak euchrid niemowa byc "bardziej niema niż kapelusz
pełen uszu", to zdanie własnie przestało mi się podobać. właśnie teraz.


na teraz mój umysł pracuje na nocnej zmianie, chyba
chodzi o to, ze ludzka natura jest wszechogarniająca bo jednoczy sie z czysta
energią matki ziemi i pramacierzy z wielkimi cyckami rodzacej adama,
człowieka, który posiadł we władanie wszelkie zwierzęta i nadał im imiona za
zgodą boga ojca (frędzla pramacierzy) i teraz pomimo swego panowania nad
światem natury, pomimo swoich garniturów w biurowcach rznie sie z sekretarką po
godzinach i marzy o powrocie do stanu natury. ale nie bardzo mi to wyszło,
cholibka, niezbyt zmyślnym smokiem dzisiaj jestem.


ach i pragne cie zawiadomic o naruszeniu praw
autorskich - bo wysyłam twoja pracę jaszczurowi - on jest taki biedny
zagubiony i mysli ze don kichota napisał caravaggio


codzienny standardowy zestaw, którym potrafi zagaić o dowolnej porze moja
stara: kto nie zgasił światła, za swiatło sie płaci. co zrobiłas? jak
wygląda to tutaj (tego tamtego tej tu tam taramtatam) kiedy masz czas zeby mi
pomóc, na nic nigdy nie masz czasu? czyje to skarpetki? popatrz co
zrobiłaś, nakapałas nad zlewem! co, robisz, uczysz sie? nie? to corobisz? możesz
to schowac tam skąd wzięłaś? (mozesz wrócic do bagna z którego
wypełzłaś?) ale weż tylko spróbuj, ale tylko spróbuj, ale spróbuj, ale... no
tylko spróbuj... dobre? jak to nie, przecież jest dobre? spróbowałas?
mówiłam że tak będzie, to nie chciałaś mnie słuchac...


to pierwsze brzmi niepokojąco, jak z romansu na tle
intrygi kryminalnej, to drugie jest ohydne i prozaiczne, ludzie kłada obok
siebie swoje bezwładne ciała - bleee, dlaczego ludzie w ogóle mają ciała, to
pytanie zawsze wkurwiało mistyków


strasznie szkoda mi britney spears. jaszczur mówi, ze podpisał się pod
petycją nakazująca jej zerwanie z meżem. ale mi sie wydaje, że najgorsze są te ciąże.


nie zanudzam, zresztą muszę jeszcze zmienić nogi i ogolić pościel, pisz mi
co tam słychać.


To potwory. Paradują z tym pachnącym kiełbasą i majonezem
uśmiechem polskiej gościnności na ryjach, ale to gęba, maska i sabotaż.
Wiem, ze w piwnicy trzymają całe stado gnijących dzieci w beczkach po
languście. Wiem, że ich wojskowy rygor zamienia się w orgię sado- maso gdy
tylko wytrą ostatniego widelca po gościach. Jezus, w tym domu umarło już tyle
osób, ostatnia jesienią, że utworzył się tam portal z zaświatów
większy niż w Królestwie u von triera, jest duszno od mentalnego zaduchu, a
zaduszki to fiesta. Ponadto pani domu ma gigantyczną brodawkę i trzeba się o
nia ocierać dwa razy przy procedurowym pocałunku na trzy. Pedał deszcz
spadł, prison break się skończył. Mam flesze przed oczami, np. idę ulica
aż tu nagle jeb!- leże w wannie pełnej krwi, idę po masło- jeb! Skaczę z
dachu, drapię się w dupe na balkonie- jeb!- wypalam sobie oczy gazem
łzawiacym, jadę z tatą samochodem i wizualizuje sobie wypadek, jeb! Nasze
ucięte głowy toczą się po chodniku nie przerywając kłótni o sytuacje
polityczną w Polsce. (...) drogi są kręte, mosty spalone, Spartan tylko 300,
życie tylko jedno, za to na wieki
wieków amen- chuje, mama zrobiła małego mazurka, uwielbiam mazurka,
tańczę jak mi zagra, nieważne, w każdym razie napisała na nim Alleluja
kawałkami migdałów i stary zjadł kawałek z Ale, co podkreśla jego osobowośc
skłonną do konfliktów i sofistycznych pierdółek, matka dostała lu- co
raczej nic nie znaczy, chyba ze po włosku, a ja otrzymałam kawałek z
„ja”- co dało mi do myślenia gdyż istotnie mój żałosny egocentryzm jest tak
zauważalny, ze stwierdziło go nawet ciasto.


ale ja się jeszcze boje zwykłych, małych rzeczy, np. biedy, w
której zrealizuje scenariusz minimum socjalnego i będę tapetować pokój
"metrem", a podcierać się "echem dnia".


lewituję nad całym kołtunstwem świata nie zauważajac ze mam kubraczek z
tych samych kłaczków, a mój dywan latający posiada metkę
MADE in CHina i bynajmniej nie jest z jedwabiu.


masz ta zajebistą przewage ze ci nie każą robić francuskiego- języka
brzmiącego jak konkurs pierdów w szpitalu laryngologicznym.

seventeen




















9 lip 2009

Marcin


6 lip 2009

5 lip 2009

nie schnę

Wakacje to nie jest sezon na bloga. Mówią mi, że mam więcej pisać, bo nie mają co czytać przy biurku w pracy w przerwie między jedną a drugą partią tetrisa. Mogę dostarczyć lurowatej kawy, jasne. Ktoś ostatnio rzucił hasło, żeby przeprowadzić się do Warszawy. Zastanawiam się nad tym coraz poważniej, chociaż sklamałabym mówiąc, że nic mnie tu nie trzyma. Narazie panikuję przed dorosłym zyciem, które podobno niewiele się różni od studenckiego poza tym, że ma się mniej czasu i prędzej czy później ulega się presji stabilizacji. Tak, głownie chodzę i panikuję. Policja ciągle nie złapała mnie pijanej na rowerze. Jak widzę radiowóz to z wdziekiem sfruwam. O trzeciej, czwartej, piatej rano. Staram się korzystać z życia póki mogę. W efekcie mój pokój znowu wygląda jak melina i goście wpadają po ciemku na moje aparaty rozrzucone po podłodze. Ukrywam się przed właścicielką bo nie zapłaciłam czynszu. Boję się wypłacić tę kwotę z bankomatu, gdyż wtedy stanę przed faktem ile kasy mi zostało. Wyobrażam sobie, jak bankomat daje mi w zęby. Podobno all is war. Czytałam ostatnio, że powstały specjalne karty płatnicze na okazję festiwali muzycznych: alter-karty czy jakoś tak. I przypomniał mi się kolega z Bieszczad, który mieszka ze swoją dziewczyną na squacie w Oslo. Karierę w Norwegii zaczynał od pracy na czarno jako rykszarz i bardzo sobie ją chwalił, bo nie musiał zakładać konta w banku. Odkąd ma konto nie czuje się już prawdziwym punkiem. Nie uciekniesz przed mackami systemu chłopcze. Tak mu powiedziałam.

I jeszcze jedno - kryzys końca maja/początku czerwca oficjalnie zażegnany. Znowu jestem szczeniacko zadowolona z życia. Z wywieszonym jęzorem ganiam komary. Wygląda na to, że regularnie co pół roku mam mocny epizod depresyjny. Czyli że jestem zdrowa na bani, bo wyrzyguję syf. Gdyby nie to, że muszę na gwałt znaleźć pracę już bym stała na autostradzie z wielkim plecakiem łapiąc stopa gdzieś na bałkany. Ale spoko, odkąd trwa Brave Festival we Wrocławiu pachnie trochę Afryką. Musi mi wystarczyć.

4 lip 2009

Open the Box Lynda

Sesja Bana dla CO dostępna tu oto. Z nieocenionym goscinnym udziałem Agaty eL.














Facebook potwierdza moje przypuszczenia - wszyscy są na Openerze. Ja jestem bez piniądza.