12 maj 2010

FlashForward

Po serii snów o seryjnych mordercach obcinających sutki, garażach egzekucyjnych pod Niskimi Łąkami i wrocławskim aczkolwiek bardzo paryskim kurwidołku w kamienicach kontynuuję oglądanie "Flash Forward". Bidny jest trochu, agenci FBI schematyczni, względnie zwyczajne kino akcji pomieszane z thillerem, ale sam pomysł rozbudził moją wyobraźnię do tego stopnia, że muszę oglądać. Otóż pewnego dnia cała ludzkość traci przytomność na 137 sekund i każdy (no prawie każdy) ma wizję tego, co będzie robił dokładnie pół roku później. Ludzie z bagażem fragmentów przyszłości zaczynają świrować. Agent FBI, którego gra Joseph Fiennes ze zbyt giętkim mimicznie czołem (wolałam go jako tragicznego kochanka Elżbiety I w "Elizabeth", ale co zrobić), rozpoczyna śledztwo żeby dowiedzieć się, co było przyczyną zaćmienia. I robi się ciekawie: naziści, autyzm, zdrada małżeńska, spiski, genialni fizycy kwantowi, umierające wrony, lesbijki nawet. No bosko. Dziurawe toto jest fabularnie że hej, poprawne politycznie, czasami z dupy, ale lubię i oglądam i nie spocznę dopóki się nie dowiem o co kaman. Seriale robią się ostatnio zbyt nastawione na wymacany wcześniej target i zbyt sprecyzowane gatunkowo, ale dobrych pomysłów jest mało. W międzyczasie czekam niecierpliwie na nowy "True blood". "Lie to me" też jest dobry, ale odstawiłam go odkąd dostałam obsesji w analizowaniu mimiki i gestów swoich i ludzi dokoła. Teraz tylko zastanawiam się, co by było, gdybym znała przyszłość.

8 maj 2010