29 maj 2014

23 maj 2014

Na chuj surówka

Jest jakaś nowa plotka w Ambasadzie, ale nie bulwarowa, bo kto miał się tam z kim przespać to się już przespał, żyjemy teraz jak w liceum opowieściami o tym, kto co zrobił głupiego w dzień wolny. Nie mogę się doczekać, aż mi opowiedzą, podobno była wczoraj jakaś gruba afera, a że jak wychodziłam z pracy to jakiś łysol walił piąchą w bar i mówił na ochroniarza cwel, to zakładam, że miało to swój ciąg dalszy. Ochroniarz jest nowy, bo Jarek wyjechał do Norwegii, na tyle nowy, że do pracy przychodzi w koszuli. Nikt nie ufa kolesiom w koszuli, a na pewno nie ja. Chociaż mam swojego ulubionego ostatnio pacjenta. Przyszedł po długiej przerwie, patrzę morda jakaś taka znajoma, ale ten garnitur... prosty krok... coś się nie zgadza. Wypił jednak jakieś pół litra wódki, rumieńcem się przybrał jak to tylko my, Słowianie, potrafimy, poluzował krawat, wytarł nim blat, potknął kilka razy i otóż rozpoznaję! Toż to nasz Krzyś! Krzyś wpada zawsze nad ranem jako swoje złe alter ego, a poważny i trzeźwy entourage zupełnie mu nie pasuje, albo nawet nie przystoi. Pijany Krzyś jest hojnym ofiarodawcą, krzyczy na ludzi wokół, że mają nam zostawiać napiwki, aż trochę siara, sam zostawia wszystkie zbędne monety i stawia wódkę, a czasami nawet siedem. Trzeźwy Krzysztof budzi respekt jak jakiś dyrektor banku. Czyli jednak pozory mylą.

Ewelina, która pracuje u nas na kuchni, a z którą znam się jeszcze sprzed sześciu lat z pracy w Galerii Italiana, przybytku złej gastronomii i pracy na czarno, opowiada ostatnio, jak to śni jej się praca. Śpi sobie słodko w swoim pokoju, aż tu nagle otwierają się drzwi i wchodzi Sławek, barman z Amby, i zamawia tatara. Ewelina jest skonsternowana. W pewnym stopniu zdaje sobie sprawę, że to niemożliwe, ale z drugiej strony, przecież to jej praca. A ktoś zamówił tatara, więc musi go zrobić. W tej chwili w drzwi wkładam głowę ja i krzyczę na Sławka - Stary, daj jej spokój! Ona śpi! Sławek odpuszcza, ale Ewelina dalej leży i myśli. Skoro byli w moim pokoju to gdzie teraz są? Czy schowali się w łazience? Widziałam ich, więc są prawdziwi! Tak mniej więcej wygląda często zasypianie po pracy. Ludzie dalej zamawiają, chociaż śpisz. Sen w cieniu ich spojrzeń nie jest już ten sam. I wytłumacz klientowi, który ci się śni, że śpisz. Patrzy na ciebie jak na wariatkę. Nie chcesz być wariatką, chcesz dobrze i solidnie wykonywać swoja pracę. I co teraz? Otwórz oczy! Musisz na chwilę otworzyć oczy. Zarejestrować, gdzie naprawdę jesteś, że to nieprawda i nie mogą ci nic zrobić. Są widmami, pasożytują w twoim śnie, ale nie musisz im nalewać. Głownie dlatego, że ich nie ma. Jak to wczoraj ktoś wykrzyczał: Kurwa Seba! No ni chuja! Nawet prosty chłopak zrozumie.

Zdarzyło mi się pewnego razu nocować u Piotrka i zaczynałam się rozbudzać, ale ciągle byłam zbyt leniwa, żeby otworzyć oczy. I planowałam co zrobię, jak tylko wstanę. W lodówce mam wodę i banana, to wypiję i zjem, ale najpierw wypiję. Jak wypiję to wysikam się i może wezmę prysznic, chyba że Szczur zajęła łazienkę. Przebiorę się w czyste ciuchy, bo nie czuję się jakoś zbyt czysta, a to znaczy, że się wczoraj nie kąpałam. Ale nade wszystko umyję zęby. Wyobraźcie sobie moje  zdziwienie, kiedy otwieram oczy i nie wiem, gdzie jestem. Żaden tam banan i żadna kąpiel, tylko puste butelki po dobrych piwach, jedno niedopite (To Piotrka) i mlaskający Piotrek po drugiej stronie pokoju, który też wcale nie chce jeszcze otwierać oczu. Za tym bananem i myciem zębów wystrzeliłam w 10 minut z jego mieszkania, potykając się o te ogromne adidasy współlokatorów, Mateusza i Woja, na korytarzu i wdychając opary z porannego jarania, na szczęście mieszkamy prawie po sąsiedzku. To jest jedna z tych chwil w twoim życiu, kiedy nie chcesz nikogo spotkać. Zupełnie jak w stand up'ie, który ostatnio widziałam. Koleś mówi, że jak jesteś młodzieńcem i wychodzisz z imprezy prosto w słoneczny dzień to słońce jest dla ciebie znakiem, że wygrałeś z nocą. Oszukałeś czas! Kiedy natomiast masz już swoje lata i rejestr złych uczynków w nocy przekracza trzydzieści stron, słońce świeci ci w twarz jak bóg latarką, a ty zdajesz sobie doskonale sprawę, że on wie. Wszyscy wiedzą. I nie napawa cię to dumą. Śmiać się będziesz dopiero, jak odeśpisz i zjesz smażony kawałek martwej świni. A do tego frytki, najlepiej z sosem. Na chuj surówka.

8 maj 2014

O trzech takich, co zamówili herbatę

Rok temu siedziałam w domu rodziców ze złamaną nogą i oglądałam teledysk Rihanny do „Stay”, nie czując wiele więcej poza zazdrością, że Rihanna może się cała zanurzyć w wannie. Tymczasem ja kąpałam się przymusowo trzymając zagipsowaną nogę w powietrzu i zostawiając na emalii wanny ślady od markera, którym popisany był gips. Miałam na nim między innymi konia z ogromnym penisem, z którego tryskały moje zeszłoroczne życzenia urodzinowe, i musiałam to chować przed matką. Co ty Rihanna wiesz o życiu, myślałam. Walisz te swoje miny oparte na wydętych wargach i spojrzeniu doświadczonej życiem kobiety, podczas gdy to pani z warzywniaka jest doświadczoną życiem kobietą, a ty jesteś produktem marketingowym, jesteś ludzką Coca-Colą, i jeszcze pizdo możesz cała wejść do wanny, żeby rozpaczać za kolesiem, który wygląda jak Kenny G i beczy jak koza. To myślenie wynikało z frustracji swędzącej nogi, i tak samo było pewnie wczoraj, kiedy chciałam kolesiowi odgryźć nos. Nic nowego, ruch juwenaliowy i zapotrzebowanie na surowe mięso i ziemniaki z serem oczywiście nas zaskoczył jak zima drogowców, poszłam więc na godzinę pomóc Ewelinie na kuchni i jak tylko wyszłam, nie zdążywszy nawet nalać sobie wody, zaatakował mnie jakiś cwaniaczek w czapce z daszkiem z tekstem, ile dostanie zniżki na całą flaszkę. Nie ma zniżki? Chociaż sok gratis? Mówię mu, że stary, tu jest najtaniej w mieście, w jebanych delikatesach naprzeciwko ta sama flaszka jest o 12 złotych droższa, myślę natomiast tylko o tym, że chcę mu zza tego baru skoczyć do mordy, odgryźć mu nos i wypluć do szklanki z lodem. Jak będzie miał szczęście to może przyszyją. Pragnę krwi.  – Nawet soku mi taniej nie dasz? (No odgryzę kurwa, zbrukam mu tę zieloną bluzę rzadką juchą, zrobię dziurę w gardle i wepchnę tam jego czapeczkę) – Ja pierdolę, co to za lokal! (to idź kurwa pić Barmańską na krawężniku i popijaj colą z Biedronki, będziesz miał tanio chuju bez nosa). Jeszcze wcześniej, jak przystało na studenckie święto, ktoś dojebał tłustym rzygiem prosto pod jeden z wysokich stołów, a zasada jest taka, że kto pierwszy zobaczy ten sprząta. Padło na mnie. Mówię do Pani Eli na kuchni, że zarzygali, Ela mówi – Świnie! – I to Ela taki solidny, z kawałkami żarcia, to się najtrudniej sprząta, czasami trzeba zbierać rękami. Ela mówi – Wieprze!

Zabawną historię chciałam opowiedzieć. Było to z dwa miesiące temu, jak jeszcze na dworze trochę pizgało. Ładuje się trzech nawalonych typów do amby o jakiejś 4 rano, wywalają po drodze krzesła, nawet jak patrzą pod nogi to nie wiedzą, czy to są ich nogi, nogi kolegi czy nogi od stołu, do szczęścia wystarczy im tylko usiąść. Delegacja w postaci ziomka, co jeszcze umie ustać  5 minut, udaje się do baru, koleś zamawia trzy wódki, spotyka się ze sceptycznym spojrzeniem Agi zza baru, spojrzenie pyta „Na pewno?”, a że Aga budzi respekt pijaków to koleś się reflektuje i mówi – Nie! Trzy herbaty. Miętowe! Koledzy niecierpliwie wiercą się w swoich krzesłach, herbata wjeżdża na stół, ja obserwuję. Herbatę w ambie serwujemy w dzbanuszku nałożonym na filiżankę, w dzbanku jest wrzątek, dwie saszetki cukru i torebka do zaparzania na spodeczku, nie każdy ogarnia jak posłużyć się tym skomplikowanym sprzętem. Chłopacy nie ogarniają w ogóle.  Jeden sypie cukier przez dziubek imbryczka prosto do wrzątku, w którym nawet nie parzy się herbata, drugi otwiera saszetkę i rozsypuje mu się ten cukier na stół i spodnie, łyżeczki używa więc, żeby porobić sobie na barze kreski z kryształków, trzeci otwiera saszetkę mięty i wącha susz, wygląda to, jakby trzy małpy dostały Kinder niespodziankę. Trochę cukru na język, ten co wsypał cukier przez dziubek imbryczka próbuje teraz tą samą drogą ostudzić wrzątek, ciągle bez saszetki, dmucha przez dziubek, parzy sobie wargi, reszta cukrów wala się rozsypana na stole, no nie napiją się tej herbaty, nie ma szans. Panowie zostawiają po sobie syf jak na świetlicy przedszkolnej, wychodzą, my idziemy zapalić. I co widzę paląc: ci sami kolesie postanowili wejść do śmieciarki. Śmieciarka ma wielki napis Trans Formers, co kojarzy się z bajkami z dzieciństwa i rozbudza wyobraźnię, ten z najbujniejszą już jest na dachu auta, drugi trzyma się uchwytów z tyłu przy miejscu zrzutu śmieci, trzeci wali zdjęcia I-phonem. Zaśmiewają się przy tym do łez.  I nagle śmieciarka rusza, z solidnym sapnięciem, szarpie, ten na dachu łapie się czegoś w panice, wygląda jak surfer, który walczy z rekordową falą, dziki wzrok, ale też pewność siebie, drugi umiera ze śmiechu tak, że prawie spada na asfalt ze swojego dość bezpiecznego stanowiska, a trzeci goni śmieciarkę cały czas robiąc zdjęcia. Znikają za rogiem, słychać tylko śmiech i silnik. Wracam do knajpy, Aga sprząta rozsypany cukier. Transformersi walczą z żywiołami. Jest piąta rano, wszystko na swoim miejscu. 

1 maj 2014

Kiedy ty mówisz przepraszam, ja mówię spierdalaj, heeej, hoooo!

Tak prędko, bo czas goni, ktoś w tej ambasadzie za barem stać musi. Pracowałam kiedyś w fabryce ciastek na nocne zmiany i jak tylko zamykałam oczy po powrocie do domu widziałam zapierdalającą taśmę i siebie nie nadążającą z pakowaniem babeczek do plastikowych opakowań. Budziłam się spocona, przerażona, że fabryka przeze mnie nie wyrabia, że stare angielki drą na mnie mordy znad swojej dziesięcioletniej kariery w zakładzie pracy, że z pośpiechu gniotę te ciastka i wszystko jest nie tak. Po latach przestałam się tak przejmować swoją pracą. Teraz zamiast ciastek mam pijaków, którym trzeba szybko wlać wódki w gardła i napchać brzuchy żarciem, a w pewnym stanie mentalnym w środku nocy nie uznają oni sytuacji czekania. To, co działo się wczoraj w wigilię nadchodzącej majówki u nas w barze przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Jesteśmy miejscem nastawionym na przemiał ludzi, jest tanio po to, żeby każdy Wrocławianin przed imprezą na pasażu wpadł do nas na wódkę i czekając na taksówkę również zaszedł na szybkiego szota, a później następnego, bo wiadomo, że wódki nigdy nie za mało dopóki nie jest za późno. Lokal niestety jest wąski i ma swoje ograniczenia, to znaczy my jako barmani mamy, nie działamy na przykład bez picia wody i sikania, jednak spróbuj wlać sobie szklankę mineralnej przy klientach to zatrują ci ją samym spojrzeniem, jak to, lejesz komuś innemu niż mi? Presja stania za barem przy czterech rzędach kotłujących się po drugiej stronie ludzi, nakręcanych już niemal wyłącznie potrzebami fizjologiczno-hedonistycznymi, czyli żreć, pić, żreć, ruchać, dupy, dupy, pić, ujebałem koszulę nie szkodzi, jest ogromna. Te spojrzenia, które błagają albo żądają natychmiastowej obsługi wypalają dosłownie dziurę w czaszce. Kiedy zaczyna się tak wielki ruch jedyną metodą jest nie podnosić wzroku i sprytnie wypatrywać spode łba jednego klienta, który będzie następny. Wtedy oczywiście wszyscy próbują z tobą złapać kontakt wzrokowy, to połowa sukcesu, pamiętaj, jesteś niewidzialna. Biją się? Oby tylko nie trafili we mnie szklanką. Zostałam wychowana na grzeczną osobę, u mnie w domu zawsze było dzień dobry, dobranoc i smacznego, ale jak słyszę "PRZEPRASZAM!!!" po raz setny w ciągu minuty to ogarnia mnie żądza mordu. To nie jest miłe przepraszam, jest to przepraszam typu: "Nooo, już jesteśmy, może by nas ktoś obsłużył", albo bezrefleksyjne "Przepraszam, nie mam soli do tatara!!!", a ja tutaj kurwa o panie mam cztery ręce i jak jedną leję browara, drugą kasuję trzy wódki, trzecią wyrzucam śmieci, to czwartą drapię kolegę po jajach i równie dobrze mogę panu przynieść sól z końca baru, skoro nic nie robię, prawda, zwłaszcza że sól stoi dwa metry za panem. Mówię wtedy zazwyczaj "A może dupę ci jeszcze wytrzeć?", chociaż raczej do siebie. Prosta matematyka - trzech barmanów, trzydziestu czekających na obsługę klientów (żreć,chlać, ruchać, dupy, żreć, chlać, taksówka), z których każdy chce być pierwszy, i do tego piętnaście żądań o nowy widelec bo upadł, chusteczkę, bo wylałem siedem wódek i mi kapie na kolana, wykałaczkę, bo mam coś w zębach i drażni, sól, pieprz, szybko wodę, papieru toaletowego nie ma!, widziała pani klucze!!, Agata wlej trzy Jamesony dla Pawła (puszcza oczko, kim jest kurwa Paweł), skąd chuju znasz moje imię, jeb upadła szklanka, pierdut ktoś poslizgnął się na maśle, ale halo, nie ma nawet miejsca, żeby upaść, więc tylko szturcha stolik, spadają dwie szklanki, lód się toczy między stoły, PRZEPRASZAM czy można chusteczkę!!! Przepraszam, jeszcze trzy wódki, co z tego, że akurat robię drinka i w myślach już nalewam zamówione przed chwilą piwo, trzy wódki, teraz, dla mnie, ja ja ja ja!!! Więc to jest tak, pot z dupy, nie myśl o tym, że jesteś głodna i zaraz się zeszczasz jak krzykniesz "Proszę tatar!", nie myśl o tym, jaki z tego klienta burak, złota zasada : ty się z nim pomęczysz trzy minuty, on będzie burakiem całe życie. Wczoraj dokładałam wódkę do lodówki, stało nade mną z pięciu typa, żeby obsłużyć, a co pani robi, przepraszam, przepraszam!!! Gapią się człowiekowi na ręce, wszystko wtedy upada, pot z czoła prosto do lodówki, pot z pleców cieknie po rowku, jestem wrakiem, nie wytrzymam, przepraszam, sprzątnie ktoś w końcu ten bar, tak się klei, ja tu się nie będę opierać, to spierdalaj, krzyczę do lodówki, bo przecież nie do niej, uśmiech krzywy jak źle rozwiązane zadanie na maturze, i myśl, taka bystra - jak sobie roztrzaskam butelkę na głowie to będę mogła iść do domu! I już to prawie robię, barowe harakiri, ale baba od "bar się klei" przerywa mój tok dywagacji, miała pani wytrzeć, normalnie stąd wychodzę, moja wina że nie trafiasz do mordy tylko na blat, chuuuje, atak furii na kuchni, jebnięta dwa razy z całej siły ściana, spuchnięta ręka, ale już spoko, już się śmiejemy, to przecież zabawne, patrz, jakie zabawne, kocham swoją pracę. No właśnie, bo w sumie kocham. Tak bardzo, że właśnie znowu tam idę.