29 kwi 2008

Cosy Den

Co roku w chwili kupowania biletu na wakacje atawistyczny howl miesza się ze świadmoscią, że cos się ewidentnie kończy. Okres praski zamyka się za mną z krnąbrnym i lekko melancholijnym trzaskiem. Został miesiąc z hakiem, naznaczony inwazją gosci, na którą się niewątpliwie cieszę, ale która wyznacza równiez pewną cezurę. Zmywam się na początku czerwca, na 1 lipca mamy z Warzywkiem kupione bilety do Hiszpanii, co by z kombajnów zbierać płody drzew owocowych na wsi prażąc się w skurwysyńskim słońcu, w międzyczasie pomieszkując w namiocie gdzie się da. Okazało się, ze moje plany na nastepny rok nie wymagaja takiego napływu gotówki, jak myslałam, i mogę w końcu uniknąć zimnej deszczowej północy po dwóch latach zbierania emigracyjnej mamony na wyspach. Obecnie przepadłam posród prac zaliczeniowych, bo studiowanie z Amerykanami ma tę wadę, ze obowiązują mnie ich terminy. Czyli początek maja. Będzie mi brakowało ich rozlazłych monologów: "And it was, like, cause you know, it's like, and I was, like: NO! You know?". Cieszy mnie jeszcze perspektywa otwartego czerwca: dwa tygodnie w domu, dwa kolejne do rozplanowania. Jak dobrze pójdzie wyruszę z Jago na Bałkany. Niestety, stosunek checi do gotówki jest jaskrawo niezbalansowany. Zobaczymy. Narazie miga mi przed oczami dokument worda, ktory porzuciłam, żeby wykonać tysiąc małych niepotrzebnych czynnosci. Płynnym ruchem więc zmieniam jezyk i tematykę i przepływam na zacieniony brzeg Styksu. Mam zamiar powrócić w chwale.

28 kwi 2008

DETAIL# 7



PRAGUE# 10






25 kwi 2008

Ikonokram LaChapelle'a

Kazdy, komu się wydaje, ze nie zna tego pana, jest w błędzie. LaChapelle to spec od popkulturowego surrealu. Jego zdjęcia i krótkie filmy reklamowe w sobie tylko znany sposób osiagają równowagę pomiedzy kiczem a formą doskonałą. Tworząc ikonografię współczesnej wizualności LaChapelle kruszy zasadę decorum, bawiac się do woli wizerunkiem gwiazd, religijnym kramem motywów i tożsamościami alternatywnych światów. Kolory - przesycone, przeładowane, krzykliwe - to jego znak rozpoznawczy. Plan zdjęć organizuje się zupełnie jak plan filmowy tak, aby później nie ingerować w zdjęcia komputerowo. Trudno w ten brak ingerencji uwierzyć, gdy oglada sie ostateczne efekty. Mamy do czynienia z fotografią studyjną i wyreżyserowaną, do której zaledwie parę dni temu ostatecznie przekonał mnie Gregory Crewdson swoim cyklem "Beneath the roses". LaChapelle, utożsamiany nierozerwalnie z popem, udowadnia, ze pop zasysa wszystko, ale ten przepych i barkowość postmodernistycznej ikonografii wychodzą jej na dobre. Gdy odkryłam, że nakręcił film dokumentalny, obawiałam się powierzchowności. Wystarczyło jednak przebadać dostępny na youtube materiał, zeby obudzić potwora zaintrygowania. Całości nie uda mi się zbyt szybko zdobyć, ale na aperitif odsyłam do tego fragmentu: http://youtube.com/watch?v=v60ugAsip0g. Ladies and gentelmen: It's time to RIZE

24 kwi 2008

pop-ium





21 kwi 2008

shake yr ass

Odkrycie Jaszczura. Cóż rzec...

13 kwi 2008

12 kwi 2008

Going inside

Wczorajszy wojaz piękny i straszny zarazem. Wycieczka na koniec miasta w plener zakończona odkryciem punkowej speluny przypominającej squat. Raczej dla lokalnych, bo zeby tam trafić trzeba o tym miejscu wiedzieć. Miejscówa na tyle osobliwa, ze wchodzi się do niej po zrujnowanych ceglanych fundamentach, zalicza się na wstępie kilka wyważonych potknięć, aby w końcu wtoczyć się do hali od strony zagraconego podwórza, gdzie koncerty odbywają się z dwugodzinnym opóźnieniem i nikogo to nie trapi. Niestety, gościnni Czesi poczęstowali mnie pewną uzywką i na tym skończyła się moja zabawa, bo zła faza złapała mnie za nieistniejące szleki i wciągnęła w otchłań metafizycznego cierpienia. Drzemałam jak dziecko w kiblu, a front mocnych gitarowych dźwieków z hali dopadal mnie i policzkował bez litości. Później drzemałam na zewnątrz znalazłszy jakiś opuszczony leżak. Nastepnie znowu w kiblu. Ostatnim działającym katalizatorem przyczynowo-skutkowym wydedukowałam, ze jak przyjdzie pora Jago mnie tam odnajdzie. Odnalazła, dowiozła do domu, game over. Wnioski, jakkolwiek, wyniosłam poważne.

Wpadłam tu jednak tylko, żeby dorzucić link. "Going inside" (http://youtube.com/watch?v=FgvP6RGV_rs) Johna Frusciante wziął na warsztat Vincent Gallo, ex PJ Harvey (proszę, jak wszystko się ze sobą łączy), całkiem solidny rezyser i aktor (ktokolwiek ogladał "Arizona dream" pamięta - to ten typ od odtwarzania sceny ucieczki przed samolotem z "Północ, północny zachód" w statycznej scenerii: http://youtube.com/watch?v=6_EwXv6zV9A&feature=related). Klip powstał taki jakby zapiaszczony, w ostrym słońcu gorącego południa, z Johnem świeżo po odwyku i na mistycznym tripie, o którym opowiadał w wywiadach, że widuje duchy i rozmawia z nimi. Efektem powrotu do świata żywych była płyta "To record only water for 10 days" i rychły powrót w szeregi Red Hot Chilli Peppers, który z kolei zaowocował bezcennym "Californication". W "Going inside" odtwarzamy powrót do przerwanego początku. Cokolwiek to znaczy.

11 kwi 2008

Let's get decadent!

Ask not what your rest home can do for you. Ask what you can do for your rest home.

Z cyklu guilty pleasures: bezbolesna, hedonistyczna projekcja Bubby Ho-Teppa. Bruce Campbell i Ossie Davis jako Elvis i JFK dozywający swych dni w domu starców w lekkim przemieszaniu zmysłów i powykręcaniu ciał, napotykają ewidentne dowody obecności egipskiej mumii w przybytku ich starości. Mumia pożera dusze ich współtowarzyszy, wydala je w publicznym kiblu bazgrząc przy tym egipskie grafiti na ścianach ("Pharoah gobbles donkey goobers", "Cleopatra does the nasty"), nasyła złowrogie przerosniete robale, z którymi niezłomny Bruce/Elvis walczy blaszanym nocnikiem oraz, ewidentnie, czyha na życie naszych bohaterów. JFK, przekonany o istnieniu rządowego spisku zmierzającego do jego ostatecznego unicestwienia, wspomaga się dość solidną teorią w umotywowaniu swej tożsamosci. Warto nadmienić, że jest raczej czarny niż biały, więc wiara jego opiera się na fundamentalnej pewności, że dla kamuflażu zmieniono mu kolor skóry: That's how clever they are! Nie wdając się nazbyt w zawiłości fabuły, której lajtmotivem jest mimo wszystko leżakujący Elvis w różnym stadium wewnetrznego monologu, Bubba Ho-Tepp daje radę. Od czasu trylogii Evil Dead absurd w obrębie gatunku nie wspiął się wyżej niż na trzy stopnie w skali Raimiego. I oto w jego imieniu JFK i Elvis ruszają na ostateczną bitwę, jeden na brzęczącym elektrycznym wózku inwalidzkim, drugi wsparty o metalowy chodzik, z muzyką niedoszłej chwały i bezcennego bohaterstwa w tle, uzbrojeni w benzynę i zapalniczkę - Na mumię! Na mumię! Hej! Jak się owa bitwa kończy nie zdradzę, jakkolwiek film z czystym sumieniem polecam jako prawdziwą nutellę gatunku.

Z prozy życia - warto się czasami przejść po nowobogackiej dzielnicy nocą, nigdy nie wiadomo, co ludzie na śmietnik wyrzucą. Przedwczoraj wróciłam bowiem z rakietą tenisową Pumy i chociaż w drodze powrotnej gubiłam ją jeszcze ze trzy razy i potykałam się o nią w grupowej wycieczce na szczyt schodow przeciwpożarowych, leży dziś wiernie u stóp mojego łóżka, wyszorowana i otoczona bezinteresowną miłością. Gdyby mi przyszło walczyć z mumią nie zawaham się jej uzyć.

10 kwi 2008

8 kwi 2008

PEOPLE# 8 [Magda]

Trzy miesiące temu i drugi dzień życia mojego fuji. Darzę te dwa zdjęcia niezrozumiałym sentymentem.


4 kwi 2008

Zrazy z blazy, no reservations

Ten dzień rzeczywiscie okazał się mistrzostwem swiata w blazowaniu. Parafrazując ripostę ze "Spalonych słońcem" - Jestem jak Szwajcaria, wszystko mam w dupie. Uszczuplilismy się o Jago, ktora wyjechała do domu na weekend zostawiając mi serek Bonjour z napisem "Zjedz mnie!" i rozjebaną posciel. Wczoraj trochę pobalowaliśmy, tym razem z Holendrami. Ernst, po kolejnej dyskusji o legalności zwierzecego porno w Holandii, uznał, ze po powrocie do domu uczyni notę: Dear diary! I've been talking with Mateusz about the animal sex AGAIN and he seems to really like it.. Jaszczur zrobił dziś spagetti, podkarmił mnie i siedzimy teraz w pokoju, każde ze swoim lapem. Śpiewa nam David Bowie, w hermetycznej reality Jaszczura funkcjonujacy jako zdesperowany farmer. Oh Paddy, will you carry me?! I think I've lost my way... Na wieczór szykuje się gejownia i przyjeżdża Lewko - ona jedyna wie, o której... Myślę, że za jakieś trzy godziny będę mogła w koncu rzec: dzień dobry. Stało się - śmierć legionu szarych komórek nieodwracalna i niepomszczona. Farewell!!!

Poranna blaza [ME]


1 kwi 2008

PRAGUE# 8

Pocztówkowo - widok z Namesti Jana Palacha, gdzie znajduje się budynek fakultetu filozoficznego.



High life - lokalni (czy aby?) biznesmeni raczą się mineralku na jednym z leniwie sunących po Wełtawie statków. Rejsy turystyczne z kolei reklamowane są przez liczne grupki czarnych marynarzy w czerwonych berecikach i prawdziwych old-skulowych marynarskich mundurkach w nieśmiertelnej kolorystyce blue and white. Niestety ich zdjęć nie dołączę, bo raz pstryknęłam i oberwałam srogo jakimś afrykańskim narzeczem po niewyrobionym fotograficznym sumieniu. Najwidoczniej gruby był to nietakt.


Andel: jedna ze stacji metra oraz prężne centrum handlowe. Znajduje się tam także kino szczycące się aktywnym promowaniem ambitniejszych produkcji.


Ogrody Kińskich.

Strahov. Najlepszy widok na Pragę nocą, jaki do tej pory udało mi się znaleźć. Znajduje się tam stadion Strahov - architektoniczna pomyłka z czasów komunizmu, bezwstydny brzydal. Włamałyśmy się tam wczoraj z Jago tylko po to, żeby zgubić mapę i fajki. Na Strahovie mieści się również studencki campus i jeden z najważniejszych klubów z muzyką alternatywną na żywo - 007 Strahov - o najniższych sufitach, jakie można było wymyślić. W obrębie campusu wrażenie robią oświetlone nocą boiska do piłki nożnej i koszykówki - niech tylko kiedyś dorwę statyw...