23 lis 2009

Mój misiacek, czyli o ryzyku wpisanym w cenę biletu MPK

Każdemu się zdarza, istotnie nie jesteśmy z kamienia i mamy żołądki, ale to co dziś ujrzałam trochę mnie przerosło i muszę się podzielić. Jechałam rano z Sylwią autobusem, na samym końcu z widokiem na tatę z synkiem, rozmawiałyśmy o dyskotekach i chłopakach, panowała harmonia, spocone wąsate kobiety i żerniccy żule rozmieścili się na powierzchni autobusu zgodnie z panującym we wszechświecie porządkiem, oddychałam pełną parą i kuliłam nogi z entuzjazmem dziecka, które nie sięga do ziemi, było miło. Gdzieś w okolicach Dworca Świebodzkiego przesunęłam leniwie wzrok w stronę taty z synkiem i się zaczęło. Gore, jak boga kocham. Mały w zwolnionym tempie, ale z ciśnieniem szlaufa wypuszcza z siebie kaskadę różowych rzygów. Widzę każdy detal tej sytuacji, widzę zdecydowanie za dużo. Na progu traumy i szoku obserwuję kolejne kaskady, mamy nową Niagarę panie i panowie, psychodela na full volume, teledysk do piosenki Pink Floyd. Zdezorientowany tata (za oknem energicznym krokiem idą brzuchate panie z paczkami chrupków pod pachą) otwiera plecak (słońce zza szyb razi w oczy, Sylwia szturcha mnie pod żebro, ktoś nuci nową Chylińską), a dziecko po ściance plecaka (reebok) wypuszcza kolejne fale. Myślę o polach pełnych truskawek, wyobrażam sobie siebie w słomkowym kapeluszu na leżaku, z książką i wiernym psem śpiącym na stopie, jest taki piękny dzień, wyobraźnia walczy z traumą, no ale niezbyt, no niezbyt, gęsty truskawkowy rzyg spływa do plecaka, ojciec popadł w katatonię, świat zamarł na chwilę, tak mógłby się zaczynać dobry film katastroficzny. I nie żeby było mi niedobrze, żebym chciała przybić pionę z maluchem i dodać coś od siebie, być może na żółto, jest mi niezręcznie, niekomfortowo, chciałabym wysiąść. Cały autobus patrzy już na dzieciaka, który obcierany przez ojca higienicznymi chusteczkami wyłapuje te spojrzenia pełne obrzydzenia i zaczyna płakać, wielkimi krokodylimy łzami, sam nie wie dlaczego, ale czuje że zrobił coś złego. Patrzy na misia, którego cały czas trzymał w ręku, miś wygląda jak tajwańska maskotka dodawana do Happy Meala w McDonaldzie, i zaczyna wyć "Mój misiacek, mokry!" podczas gdy tata wyciera raz siebie, raz jego, ciągle z wyrazem katatonii na twarzy, czyli właściwie bez wyrazu. W końcu zapina plecak (reebok) pełen różowych rzygów i wysiada z małym na Świebodzkim. Tak sobie teraz wyobrażam omen na złą niedzielę. Bo to był kiepski dzień.

2 komentarze:

ban pisze...

ja tylko chciałam powiedzieć żeś lepsza niż żulczyk. no żulczyk nie istnieje taki jest mały.

Mari Paz pisze...

jakie to strasznie śmieszne jest! ahahahahahahahahahha! myślę, że przez to zdarzenie chłopiec i jego plecak reebok będą mieli traumę do końca życia, będą się źle uczyli, dzieci będą się z nich śmiały, a co gorsze może nawet zostaną gejami.