Fenomen Davida Simona, twórcy „The Wire”, łatwiej zrozumieć niż
wytłumaczyć. Opowiedzieć tak dosadne, ponure historie o codziennym życiu ludzi
skazanych na ekonomię zbrodni, uwikłanych w relacje władzy i hipokryzję organów
ścigania, z poczuciem humoru, którego siła bierze się z rezygnacji, jest to
umiejętność, której nie widziałam u żadnego innego reżysera. David Simon mówi
językiem serialu, rozpisując swoje postaci na szkielecie prawdziwych biografii,
pozwalając im swobodnie oddychać bez ciężaru gatunkowych klisz i romantycznych
iluzji. Nadal jednak "The Wire", mimo statusu serialu kultowego,
miało problem ze zbyt czarną obsadą, nie wspominając już o jego prekursorze -
„The Corner” (2000), o którym wiedzą praktycznie tylko fanatycy. Zadowolona z
siebie klasa średnia, główny odbiorca seriali mainstreamowych, kręciła nosem,
zniechęcona historiami o niezbyt efekciarskiej przestępczości wywodzącej się z
dzielnic nędzy – historii, które wolano by zamieść pod dywan. Nie wiem, jaki
był odbiór "Treme" w Stanach, ale u nas ta kronika Nowego Orleanu radzącego
sobie z traumą huraganu Katrina poprzez kultywowanie tradycji - od jedzenia
przez podcasty radiowe, uliczną scenę muzyczną i coroczny, słynny w całej
Ameryce karnawał Mardi Gras - jest praktycznie nieznana. "The Deuce",
nowa produkcja HBO o prostytutkach i alfonsach z Times Square urzędujących tam
w latach 70., również nie jest serialem szeroko
dyskutowanym w Polsce. Szkoda, bo znowu porusza tematy niewygodne, ale
odchwaszczając je z taniej estetyki szoku i wytracając szczebelki z drabiny
mitu o amerykańskim śnie. Pamiętacie słynny dialog ze „Wściekłych Psów”
Tarantino, ten w jadłodajni, gdzie kolesie kłócą się o znaczenie „Like a
Virgin” Madonny? Krytycy rozpływali się słysząc tę wulgarną, nienapuszoną
rozkminę o ruchaniu, tymczasem „The Deuce” jest naszpikowane tego typu
retoryką, nie bojąc się zarzutów o mizoginię czy seksizm, bo stoi za tym mimo
wszystko bardzo empatyczne podejście reporterskie. Z tego samego powodu tak
trudno jest zadowolić prawdziwego fanatyka „The Wire”, bo po seansie serialu
Simona wymagania wobec telewizji rosną stukrotnie. Mądrość nieudawania niczego
i opisywania rzeczy takimi jakie są, przy jednoczesnym świetnym uchu do
dialogów – oto na czym scenarzyści opierają narrację, która ma puls prawdziwego
życia.
Są ludzie, dla których połświatek jest rodzajem fetyszu, czymś jak
dirty talk w łóżku. Dowodzi tego
niekończąca się fascynacja Bukowskim i innymi artystami, którzy prowadzili
burzliwe życie nocne. Francis Bacon perorował w barach Londynu i Paryża o
nicości naszej egzystencji, zapijając czkawkę winem, Anders Petersen
fotografował pijanych ludzi w Cafe Lehmitz w chwilach ich słabości i
alkoholowej ekstazy, a Graham Coxon z Blur przesiadywał w barach robotniczych
postprzemysłowej Anglii. Kontrkultura zawsze miała związki z różnymi grupami
społecznymi, z których te najniżej postawione w hierarchii były najbardziej
szczere w tym, co w ludziach złe i dobre, najbardziej dosłowne w swoich słabościach.
David Simon ma świetny instynkt jeżeli chodzi o omijanie pretensjonalności i
stereotypów nakładanych na prostytucję, eksploatację słabszych czy nałogi. Jego
spojrzenie jest pogodzone z dynamiką danych społeczności, pozbawione moralnego
osądu, reporterskie, nieocenzurowane. W "The Deuce" nie robi wielkiej
sensacji z prostytutek robiących laskę kolesiom w budkach telefonicznych,
opisuje strukturę społeczną taką, jaka była, i to jest w tym serialu
najbardziej interesujące. Gdzieniegdzie migają przelotnie męskie genitalia i
nie jest to zabieg, który ma szokować. Wręcz przeciwnie, widz jest oswajany ze
światem płatnego seksu również w ten sposób – oswajany jest z ciałami
anonimowych John’ów i ich potrzebami oraz z ciałem kobiecym, wyeksploatowanym,
naznaczonym płynami ustrojowymi, zmęczonym, wyeksponowanym na przemoc. Żarty,
choć śmieszą cię do łez, często są na granicy dobrego smaku (albo należałoby
tak mówić, bo śmieszą cię do łez). W jednym z odcinków całkowicie wypalona
życiowo i zawodowo (sic!) prostytutka musi zmierzyć się ze śmiercią klienta,
któremu wysiadło serce w trakcie fellatio.
Gdy wieść się roznosi słyszy w jadłodajni, w której przesiadują ludzie z
branży, przydomek Mouth of Death oraz gromkie brawa. Wychodzi pokazując
wszystkim faka, ale ci kolesie naprawdę są pod wrażeniem. Cholera, powinna być dumna – mówi jedne z alfonsów.
Dwie największe gwiazdy „The Deuce” to obsadzony w podwójnej roli
braci bliźniaków James Franco, oraz Maggie Gyllenhaal, grająca prostytutkę z
ambicjami, która jako jedyna radzi sobie na ulicach bez alfonsa. Vinnie, który
rozkręca jeden z pierwszych w Nowym Jorku barów dla klienteli mieszanej (mafia,
alfonsi, dziwki, transwestyci, tygiel rasowy), oraz jego brat Frankie, to
Włosi, a co za tym idzie reprezentują typ macho, który przewija się przez
fabułę jako główna opcja męskości, zmienia się jedynie skala maczyzmu. Na
szczęście drużynę męskich bohaterów urozmaica postać homoseksualnego Paula,
barmana, którego śladami idąc poznajemy ówczesną scenę gejowską (pokazy nadętych,
artystowskich filmów porno, kina erotyczne jako miejsca spotkań, bary branżowe
bez licencji na alkohol), oraz Harvey’a, twórcy dość prymitywnych filmów porno,
jednego z pionierów branży. Postać Vinniego ma swój pierwowzór – katalizatorem
powstania pilota do „The Deuce” było spotkanie, do którego doszło między
Simonem i jego wieloletnim współpracownikiem, George’m Pelecanos’em, a
weteranem nowojorskiego środowiska prostytucji ulicznej, którego podsunął im
manager planu filmowego z „Treme” jako gościa, który ma do opowiedzenia świetne
historie. Ten też bohater również miał brata bliźniaka i również prowadził bar.
Niektóre z postaci serialu są więc oparte na prawdziwych osobach, a ich
historie luźno na prawdziwych biografiach. Historie z tamtych lat okazały się
tak dobre, że panowie nie kryli podniecenia. “To,
na co się natknąłem, wydawało się niemalże gotową krytyką rynkowego
kapitalizmu, oraz tego, co dzieje się, gdy siła robocza nie ma kolektywnego
głosu. Wydawało się to trafne w obecnych czasach, ponieważ myślę, że wiele
lekcji z XX wieku będzie trzeba przerobić od nowa dzięki Reaganowi i Thatcher
oraz całej neoliberalnej i liberalnej dyskusji, która nastąpiła później.” –
mówił Simon w wywiadzie dla „The Guardian”.
Maggie Gyllenhaal, wraz z kilkoma innymi postaciami kobiecymi (zwłaszcza
Darlene), kradnie „The Deuce”. Z obwisłymi piersiami i spojrzeniem zmokniętego
spaniela, gra postać Candy/Eileen całym ciałem, zazwyczaj nie musi nawet zbyt
wiele mówić. Pokazuje smutek, znudzenie i rezygnację w taki sposób, że
przechodzą cię ciary. Poza jednym dość ckliwym epizodem rodzinnym jest to
postać, która idealnie prowadzi nas przez realia Nowego Jorku z początku lat
70. oraz przez doświadczenia swojej, pardon, grupy zawodowej. Jednocześnie jej
historia wprowadza widza oddolnie w świat filmów pornograficznych, które
zaczynają zdobywać popularność. To jest dokładnie ten moment, w którym rynkowi
filmów porno wyrastały mleczaki. Ponadto David Simon przyznał się, że
wstrzymano produkcję serialu do czasu wyniku wyborów prezydenckich, które
okazały się ogromnym zaskoczeniem. Aby zgrać fabułę z Ameryką
prezydentury Trumpa musieli mocno przerobić scenariusz, co widać również w nacisku,
jaki położyli na bohaterki kobiece. Simon dosadnie mówi, że w czasach obecnych
nieustannie konsumujemy dziedzictwo kultury porno i biznesu, który się z niej
zrodził – nieważne czy świadomie czy przypadkiem. Warto więc wiedzieć, co
działo się dawno temu na 42. Ulicy, znanej jako the Deuce, którą już dawno temu
zagarnął wielki kapitał i procesy gentryfikacyjne, zamazując jej historię jako
wstydliwą i brudną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz