4 sty 2014

Hobbit i samotna drzemka

Ludzie dzielą się na dwa typy: na takich, którzy lubią ekranizacje Tolkiena i tych, którzy niekoniecznie. Ponieważ na tych filmach od początku leży ręka Petera Jacksona, ciężko było zaskoczyć widzów nowym "Hobbitem". Nawet zeszłoroczny wyglądał jak młodszy, ale nieco bardziej rozgarnięty brat trzech części "Władcy Pierścieni", efekty wizualne powstawały w końcu prawie dekadę później. Mniej scenografii, więcej magii. Dlaczego więc ja tej magii nie czuję? Zastanawiałam się nad tym dzisiaj w kinie oglądając "Hobbita 2" w 3D i ziewając jak zionący ogniem Smaug, z tym że on zionął ogniem, a ja nudą. Pierwsza część była naprawdę w porządku, więcej scenek rodzajowych i mniej agresorów, została zachowana równowaga pomiędzy scenami walki a chwilami wytchnienia. Krasnale były pokazane bardziej humorystycznie, podkreślono ich cechy gatunkowe: apetyt, niski wzrost, bujne owłosienie twarzy i burzliwe temperamenty. Kraina elfów była magiczna, a wszystkie postaci ze Śródziemia barwne i wyraziste. I co najważniejsze, pojawiał się Gollum, najbardziej tragiczny z Hobbitów, opętany przez moc pierścienia, zagubiony w podziemiach jak pogrążony w amoku alkoholik, zupełnie oderwany od rzeczywistości. Scena gry w zgadywanki pomiędzy Gollumem i Bilbo była moją ulubioną sceną z jedynki, w dwójce natomiast najbardziej podobała mi się piętnastominutowa drzemka, którą sobie ucięłam, przegapiając tym samym genezę romansu krasnala z elficą. Ten wątek jest już zupełnie niedorzeczny, wyobrażam sobie burzę mózgów pomiędzy reżyserem, producentami i scenarzystami, próbującymi dokleić do fabuły "Hobbita" nieistniejący wątek miłosny, i wydaje mi się, że wymyślili go na spółkę koleś lubujący się w pornografii z tagiem "interracial" oraz niekochana przez męża 80-letnia pani bez czucia w genitaliach. Scena, gdy elfica uzdrawia Filiego jakimś chwastem wyrwanym z pyska świni, i gdy rozbłyska od płynącej w niej magii (Anka mówi, że to pierwsza i ostatni scena seksu w Śródziemiu), jest równie zła jak moment, gdy Gandalf patrzy w oko Saurona i wrzeszczy "AAAAA!!!!", aż się prosząc, żeby go zapętlić i wrzucić do internetu ze skandynawskim metalem w tle. I tak najlepiej z 24 godziny jako tortura dla złapanych z gramem marihuany nastolatków, którzy się jeszcze wahają, czy wydać swojego dilera. Nie mogę się doczekać memów z nowego Hobbita, i to nie dlatego, że hejtuję albo lubię hejtować, bo uwierzcie mi, wolę się zachwycać i dziwić światu. Jak dla mnie Hobbit 2 po prostu ocieka dwiema rzeczami: czystą rozrywką jak ciepły letni deszcz, ale tylko dla fanów batalistyki, gier komputerowych i nowatorskich efektów, i potrzebą wyciśnięcia jak największego hajsu z krótkiej opowieści na dobranoc na maksymalnie cztery noce. Dygresje, dodatkowe intrygi spoza powieści, przedłużanie scen walki, kradną czas naprawdę ciekawym wątkom - jak przeprawa przez Mroczną Puszczę, pominięty motyw śpiączki jednego z krasnali, który mógł być naprawdę zabawny, czy wizyta u Beorna, któremu z kolei scenarzyści nadali dobrą twarz, zapominając o jakimkolwiek profilu psychologicznym. Jednym słowem brakowało mi humoru i wątków obyczajowych, za które najbardziej lubię fantastykę, ponieważ dosadnie oddają niesamowitość świata, który ma nas przecież na chwilę chociaż oderwać od codziennej rutyny. Wiem, że większość ludzi jest zadowolona, i cieszę się, że podobał im się film i wydali hajs na godziwą ich zdaniem rozrywkę, bo w kategorii rozrywki jest to godziwe dzieło. Osobiście jednak uważam, że status Tolkiena jako autora kultowego zobowiązuje i nie godne jest zamieniać dzieła jego życia w tak oczywistą maszynkę do robienia hajsu. 303 miliony razy trzy to przecież o wiele więcej niż 303 miliony razy dwa, jednak brzęk monet staje się w drugiej części zbyt natrętny, żeby nie dało się go nie słyszeć. Wnętrze Samotnej Góry wypełnione skarbami staje się niestety smutną metaforą motywacji Jacksona i ekipy: hajs, hajs, hajs. Brzdęk, brzdęk, brzdęk. Pin i zielony, może być pay passem.

Brak komentarzy: