5 lip 2009

nie schnę

Wakacje to nie jest sezon na bloga. Mówią mi, że mam więcej pisać, bo nie mają co czytać przy biurku w pracy w przerwie między jedną a drugą partią tetrisa. Mogę dostarczyć lurowatej kawy, jasne. Ktoś ostatnio rzucił hasło, żeby przeprowadzić się do Warszawy. Zastanawiam się nad tym coraz poważniej, chociaż sklamałabym mówiąc, że nic mnie tu nie trzyma. Narazie panikuję przed dorosłym zyciem, które podobno niewiele się różni od studenckiego poza tym, że ma się mniej czasu i prędzej czy później ulega się presji stabilizacji. Tak, głownie chodzę i panikuję. Policja ciągle nie złapała mnie pijanej na rowerze. Jak widzę radiowóz to z wdziekiem sfruwam. O trzeciej, czwartej, piatej rano. Staram się korzystać z życia póki mogę. W efekcie mój pokój znowu wygląda jak melina i goście wpadają po ciemku na moje aparaty rozrzucone po podłodze. Ukrywam się przed właścicielką bo nie zapłaciłam czynszu. Boję się wypłacić tę kwotę z bankomatu, gdyż wtedy stanę przed faktem ile kasy mi zostało. Wyobrażam sobie, jak bankomat daje mi w zęby. Podobno all is war. Czytałam ostatnio, że powstały specjalne karty płatnicze na okazję festiwali muzycznych: alter-karty czy jakoś tak. I przypomniał mi się kolega z Bieszczad, który mieszka ze swoją dziewczyną na squacie w Oslo. Karierę w Norwegii zaczynał od pracy na czarno jako rykszarz i bardzo sobie ją chwalił, bo nie musiał zakładać konta w banku. Odkąd ma konto nie czuje się już prawdziwym punkiem. Nie uciekniesz przed mackami systemu chłopcze. Tak mu powiedziałam.

I jeszcze jedno - kryzys końca maja/początku czerwca oficjalnie zażegnany. Znowu jestem szczeniacko zadowolona z życia. Z wywieszonym jęzorem ganiam komary. Wygląda na to, że regularnie co pół roku mam mocny epizod depresyjny. Czyli że jestem zdrowa na bani, bo wyrzyguję syf. Gdyby nie to, że muszę na gwałt znaleźć pracę już bym stała na autostradzie z wielkim plecakiem łapiąc stopa gdzieś na bałkany. Ale spoko, odkąd trwa Brave Festival we Wrocławiu pachnie trochę Afryką. Musi mi wystarczyć.

4 komentarze:

frula.opperheim pisze...

nie mogę pojąć, dlaczego wierzysz w to, że dorosłe życie równa się końcu życia w ogóle. poza tym, cierpimy na chroniczny infantylizm, dlatego nie masz się co martwić tym, że nagle staniesz się poważna i nudna. no i przecież zmiany przychodzą z czasem. dlatego skoro na razie jest tak, jak jest to nic tylko żyć i przyjmować rzeczy takimi, jakimi są. a potem będzie inaczej. czyli - nie wiadomo jak. i to jest super! możemy zrobić teraz, co tylko chcemy. to cudowny czas, kiedy możemy się naprawdę kształtować i dążyć, dokąd chcemy. jestem w podobnym punkcie, dlatego to, co piszę wynika z moich własnych doświadczeń. i to nie jest żaden głupkowaty optymizm, a nawet jeśli - to co z tego? nikt mi nie zabroni patrzeć na przyszłość z wiarą w moją wartość i siłę.

maggot pisze...

Ale wcale nie wierzę w wielki krach woli życia wraz ze skończeniem studiów, wręcz przeciwnie, pragnę żeby teoria stała się w końcu praktyką, tylko martwię się prozaicznymi sprawami jak brak kasy, bo już niedługo przestanie mi starczać na foty, a mam parę sesji w planach co by wystawę na listopad skończyć. I chciałabym na boga pracować tym razem gdzies indziej niż w gastro. przepaść między skonczeniem studiów a wykonywaniem jakiejś sensownej pracy to w polsce są często długie miesiące. tym się martwię.

widzim się jutro, pogadamy. yo!

ban pisze...

ja wierzę.

maggot pisze...

więcej więcej więcej rapu!