8 gru 2008

Tak ku prawdzie zmierzając ja się ciągle miotam między paradygmatami. Jest w tym jakaś szczeniackość, którą lubię. Zbuntować się, zamachać rączką, powiedzieć „brzydkie” gdy wszyscy mówią „ładnie”, przecenić, niedocenić, rozlać. Mam problem z banałem, bo widzę go za dużo. Gdzieś w tych wszystkich awanturujących się pseudoartystycznych duszach tkwi uwielbienie kalek i skłanianie się ku formom sztuki, które za parę lat oficjalnie będą akademickie. Lubię natomiast, kiedy Łukasz z OPT-u mówi: „Nikt tu z nas nie robi zajebistych zdjęć. Nikt”. Bo taka jest prawda. Ale niektórzy zajebiście opowiadają to, co chcą opowiedzieć, bez kompleksów opowiadając również własny rozwój. Konsekwencja najbardziej mi chyba imponuje. I najwięcej udowadnia. Im dłużej jednak myślę o pewnych wizualnych subtelnościach tym trudniej mi o nich mówić. Daniel Chmielewski napisał bardzo mądrą rzecz, katapultując polski system „nauczania sztuki” na księżyce innych planet niż Ziemia (to mądry chłopiec, a rzadko to mówię o chłopcach). Chodzi mianowicie o to, że w czasach, kiedy jedynym sposobem na wybicie się jest znalezienie swojego bardzo konkretnego stylu, podobnie jak na rynku pracy chodzi o specjalizację i konkretne umiejętności w wąskiej, ale własnej dziedzinie, polskie uczelnie państwowe uczą wszechstronności, powodującej zamęt i bałagan. W naszych czasach wszechstronność jest niemożliwa. Tego jednak nie uwzględnia przerażająca większość kierunków humanistycznych. Na kulturoznawstwie nauczyłam się myśleć, przeistoczyłam się w prawdziwe monstrum, ale kończąc wkrótce ten kierunek mam jedynie predyspozycje do knajpianego dumania. Zaryzykowałabym, że akurat te studia uczą głównie pić i dumać. Tutaj jednak się nie buntuję, kulturoznawstwo to ja w całej swojej esencji i nie oddałabym tych kilku lat tam i tych kilku osób stamtąd za nic na świecie. Nadal jednak nie wiem, co myślał Heidegger. Ledwo prześliznęłam się po Kancie. Liznęłam wszystkiego, było parę orgazmów, ale żadnego stałego związku. Robiąc zdjęcia czuję, że wchodzę w małżeństwo. Znowu jestem egzaltowana, pierdolę. Ale tak jest. Tu chcę się specjalizować i tym chcę się definiować, nawet jeżeli do końca życia będę głównie dumać nad odbąbelkowanym browarem. Przyznaję się, mam obsesję nowoczesności, ale nie w tym sensie, w jakim się ją zazwyczaj rozumie. Nie szlocham z wzruszenia na widok krzesła z IKEI, tylko szukam tropów aktualności, która dopiero za jakiś czas będzie rozumiana. W sferze wizualnej współczesne, praktycznie pozbawione reprezentacji w sztuce nowe style życia, sposoby poznawania świata gdzieś się już prześlizgują. Fotografia i malarstwo łapią te delikatności najmocniej. Ale rzadko. Łatwiej jest odnaleźć się we frajdzie powielania, w używaniu powszechnego fotograficznego języka, który sam w sobie bywa dość ekspresyjny i co najzabawniejsze w tysiąckrotnym powieleniu wydaje się również „oryginalny”. Fotografia ma swoją gramatykę, która jest o wiele bardziej konserwatywna i nieuświadomiona niż gramatyka języka. Bardziej niż mówić jesteśmy nauczeni patrzeć. Odrzucając wzorce patrzenia i proponując nowe narażamy się trochę na śmieszność. Ale właśnie o to chodzi. DOKŁADNIE o to chodzi.

3 komentarze:

Mari Paz pisze...

albowiem ma pani taką przestrzenną lekkość w odbieraniu rzeczywistości. taką, że odbiera pani, i mówi: halo? tak, rozumiem, ale mam swoje na ten temat zdanie.
pani komentarze są merytorycznie ładne. wesołych świąt.

camellya pisze...

mnie te słowa Agatko dziś bardzo poruszyły, bo to nadchodzi już ten czas podsumowań, dokonań kulturysty..
KOCHAM-NieNAWIDZĘ-NieMOgęŚCIERPIEĆ-ZNÓW WRACAM-ODRZUCAM-AKCEPTUJĘ-UŚMIECHAMsiĘ-iDENTYFIKUJĘ????teraz to już tylko przymykam OKO...:) (puszcam oczko do Was).
ja już nie wierzę kulturoznwstwu. nie bawi mnie ezoteryczne dumanie, bo ono odrealnia, odtrąca od rzeczywistości, ciało jakby funkcjonuje, ale dusza aspołeczna. wbrew powszechnej opinii wszechstronnie wykształconego kulturoznawcy, kulturoznawstwo wykształca społecznych abnegatów, nie rozumiejących rzeczywistości, negujących wszystkie przejawy "tu i teraz". liczy się tylko zabawa językiem, drganie konwencjami, szukanie scaleń i oddaleń pomiędzy podmiotem i przedmiotem, nawiązanie, kontekst, interpretacja. no i z tego jak sama zauważasz moja droga Agatko - rodzi się monstrum, mutant o niebotycznych rozmiarach. co z nim począć??? co zrobić?? HALLO, MUTANT CO Z TOBĄ? no więc on/ona rozpacza. nie wie co zrobić. musi pogadać, napić się, wyżalić się, musi znaleźć kogoś kto go zrozumie i z kim podzieli swój "przeolbrzymi" los...
ale tak nie wszędzie! i pomimo tego, że fuckam i fackam na to kulturo, że czasami mnie ściska - jak kolejny student "pieprzy" o prostej rzeczy ubierając to w rozbuchaną formę, to kocham ten eter który mną przesiąknął, i ciebie Agatko, i innych stamtąd ludzisków że hej!!!!

łe...się rozedrgałam w tym poście :D

ps. to ku przestrodze innych, którzy prawdopodobnie będą wabieni smaczkiem "kulturo". kulturoznawca to alkoholik (tzn. tak Adaś Miauczyński mówił w Dniu Świra:D)

maggot pisze...

Mari Paz: z tego co mi wiadomo ty też lubisz sobie wysoko pożonglować, ale rano dla odmiany budzisz się na wykładzie z finansów czy czegoś. Wg Kamili jesteś tą ocalałą (i przede wszystkim rozumiesz swój błąd, chodź za późno już)
Kamilo: oh Kamilo: ja tak już własnej piersi nie wystawię, żeby kruszyć twoje głośne NIE przeciw abstrakcjom, twierdzę jednak, że sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Nie stanę murem za żadną instytucją, ale jako ze mój idealizm jest w rejestrze gatunków zagrożonych każda instytucja, która go trochę dopieści jest po mojej stronie, nieważne czy chodzi o sieć sklepów spożywczych Aro czy ambasadę Zimbabwe w Hongkongu. To, kim jesteśmy nie wynika z edukacji tylko z pewnych właściwości charakteru. ja ani trochę nie żałuję, że dałam się im rozwinąć. OPT jest kolejnym, logicznym etapem, zresztą rozmawiałyśmy o tym i nie będę się powtarzać. osobiście nie lubię mieć w niczym łatwo, za co się czasami przeklinam. ta odrobina cynizmu i wyrachowania, które skrycie w sobie hoduję, w konfrontacji z drugą żywą istotą milczy. W dzisiejszym świecie jestem więc na z góry straconej pozycji. I mam zamiar z tym piętnem konsekwentnie żyć. Nie jest to żadna deklaracja ofiary, tylko zwyczajna świadomość swoich atutów i ograniczeń. Jak każdy normalnie myślący człowiek chcę z atutów wycisnąć jak najwięcej a ograniczenia ograniczyć. Nie przecieram szlaku swojej downward spiral w poszukiwaniu usprawiedliwienia, żeby się wycofać ze świata, bo chcę żyć z nim w zgodzie. Za to na palcach jednej ręki mogę policzyć ludzi, z którymi potrafię swobodnie rozmawiać. Dlatego, że każdy z nas desperacko szuka sensu. Jesteś jedną z tych osób. I nie ma się czego wstydzić.