Kiedy pierwszy raz spotkałam
Michaela, nie wiem czemu, ale pomyślałam, że jest Bułgarem. Stał nastroszony w
drzwiach do kuchni, z długimi, lekko falującymi włosami o konsystencji
sierpniowego snopa, spoglądał wrogo spod bujnych brwi i rwał kartony. Kiedy już
zamieszkałam w tym mieszkaniu, okazało się, że Michael najbardziej lubi trzy
rzeczy – towarzystwo, segregację śmieci i makaron. Okazał się też być Włochem.
Michael miał swój małą sortownię odpadów na blacie w kuchni, po prawej stronie
od zlewu, obok kuchenki. Leżały tam worki wypchane puszkami, papierem, folią, plastikiem i odpadami komunalnymi. Michael był postacią tragiczną, bo pomimo
swojego wielkiego entuzjazmu do spędzania czasu z ludźmi ledwo dukał po
angielsku.
Czasami zazdroszczę zwierzętom
tego, że komunikują się bez użycia słów. Możesz przywieźć swojego polskiego
kota do Anglii, Rumunii, Portugalii czy RPA, a on bez problemu dogada się z
innymi kotami. Ludzie mają gorzej. Którejś nocy graliśmy w karty, wszyscy mieszkańcy
naszego mieszkania, czyli Portugalka, Polka, Włoch i dwóch całkiem nieźle
zasymilowanych Hindusów. Oczywiście graliśmy w studencką grę pijacką, w której
nie było przegranych, bo wszyscy się upili. Po rozegraniu decydującej rundy i
po tym, jak chłopcy rozlali ostatnie krople z potężnej flaszki wódki, która
wyglądała jak niemiecki ratusz, padł pomysł, żeby jechać na miasto. Wszyscy
zniknęli w swoich pokojach na kilka minut, żeby zamienić rozciągnięte domowe
szmaty na jakieś normalne, wyjściowe ciuchy, po czym zebraliśmy się z powrotem w
pokoju JT. Catharina miała na sobie turkusową sukienkę, Omar założył
ciemnoszary sweter, JT pozostał przy koszuli w kratę, ja ubrałam się w jeansy i
tiszert, a na końcu wrócił Michael, obciągając na sobie zmechacony pulower, pod
którym miał pasiastą koszulę w kolorze obsikanego kurzu z postawionym
szpiczasto do góry kołnierzem. Wszyscy gratulowali sobie nawzajem dobrego
wyglądu, bo w Anglii trzeba być uprzejmym i słodkie pierdzenie wchodzi ci w
nawyk. Pojechaliśmy na kluby. Przetańczyliśmy może 7 piosenek, zanim Michael
został wyrzucony za koszulkę nike, którą miał na sobie, gdy zdjął koszulę i
pulower, ponieważ w większości tak zwanych prestiżowych klubów w Anglii
obowiązuje zakaz noszenia ciuchów sportowych z widocznym logiem, co się tyczy
głównie adidasa i nike. Dowiedzieliśmy
się, że odzież sportowa obniża prestiż lokalu. Kwestia sporna, jaki prestiż ma
lokal, w którym na parkiecie obok znudzonego dja anemicznie pląsają zagłodzone żylaste
Angielki, łypiąc ponad głowami losowych facetów w poszukiwaniu kogoś, kto byłby
wart 2 godzin przygotowań i 45 funtów, które wydały w piątek na sukienkę. Udało
nam się na chwilę jeszcze wprowadzić Michaela ponownie do środka, z obietnicą
że nie zdejmie już koszuli, więc tańczył pod wentylatorem zlany potem, z kwaśną
miną, bo potraktowano go chujowo i wszyscy o tym wiedzieliśmy. W którymś
momencie rotacji między dwoma lokalami bramkarze odmówili mu w końcu wejścia, czemu
towarzyszyła przedziwna wymiana zdań w języku mieszanym, i staliśmy pod dachem
opierając się o grzechoczące żaluzje w jakiejś bramie koło klubu, ja i on.
Padał deszcz a ja skręcałam fajki. Gadało nam się dobrze, chociaż się nie
rozumieliśmy. Kilka dni później Michael przytaszczył do kuchni wielki, stary
telewizor. Postawił go na blacie blokując otwieranie kilku kuchennych szafek ,
odłączył toster, podłączył telewizor i czekał. O co chodziło z tym telewizorem
wyjaśnił nam, gdy się dwa tygodnie temu wyprowadzał do znajomych Włochów. Michael
wyobrażał sobie, że siądziemy kiedyś razem w kuchni, wieczorem, po pracy, włączymy
telewizor i zjemy razem kolację. Telewizor
do tej pory stoi nieużywany obok mojego półmiska z warzywami, a Michael
mieszka za wzgórzem gdzieś na Upperthorpe.
Miałam wam jednak napisać, jak to
najebałam się z Amy Schumer. Jest to warte podkreślenia, że pomimo napiętego
harmonogramu zajęć i wystąpień, który pęka w szwach odkąd zdobyła sławę
rzucając się do stóp Kim Kardashian i Kaynego Westa, znalazła jednak dla mnie
chwilę. Jestem jej niezmiernie zobowiązana, bo był to chyba najgorszy dzień od
dnia mojego wyjazdu z Polski. W pracy nic mi nie szło, korki od wina wpadały mi
do butelek, podając jedzenie zrzucałam ludziom sztućce na nogi, przewracałam
pojemniki z oliwkami, biegałam wokół własnej osi potrącając Khaing, która
niosła gorącą kawę na tacy. Chciałam wyjść krzycząc jak bardzo fak ju, jak
bardzo go to hell, jak bardzo die bitch, bo kłóciłam się przy okazji z szefem i
szefową, którzy są małżeństwem i akurat kłócili się między sobą. Było strasznie
i było mi smutno, czułam się jakby mnie właśnie wypuszczono z Lotu nad
kukułczym gniazdem, z autyzmem, fobiami, traumami i brudną, pełną smutku duszą.
Czułam się jedynym słowem jak skończona idiotka, na dodatek daleko od domu, od
ojczyzny, od mojego pięknego, pełnego melodyjnych przekleństw języka.
Postanowiłam więc się najebać. Była to czysta kalkulacja, decyzja podjęta w
momencie, kiedy wysiadłam z auta Khaing na skrzyżowaniu koło swojego domu.
Najebać. Przytaszczyłam więc siatkę browarów z Ozmena, wytrzymując krytyczne
spojrzenie obsługującego mnie muslima, i zaczęłam się zastanawiać, z kim spędzę
wieczór. W Internecie wybór był ogromny, ale chciałam pogadać a nie słuchać
muzyki, chciałam tez się pośmiać zamiast dołować, więc padło na Amy Schumer.
Puściłam sobie jeden wywiad, drugi wywiad, stand up, urywki z innego stand up’u,
teledysk, kompilację the best of amy schumer, fragmenty inside amy schumer.
Gadało nam się naprawdę świetnie, a browary były zimne, dobre i polskie.
Zasnęłam w momencie, kiedy Amy uczestniczyła w talk show „Who’s more over their
ex?” na konkurencji o nazwie Nostalgia chamber. Jej zadaniem było wejść do
wyciszonego pomieszczenia, w którym miała słuchać piosenki Bonnie Raitt „I can’t
make you love me”, nie płakać i nie jeść stojącego tam marchewkowego ciasta. Czułam, że mamy wiele ze sobą wspólnego i że jest moją prawdziwą bratnią duszą. Powiedziałam jej, że ją szanuję. Gdy obudziłam się następnego dnia z dudniącym echem w głowie, otoczona pięcioma
puszkami po piwie żywiec, Amy ciągle była w komnacie nostalgii i miała się
dobrze. Nie tknęła ciasta. Popatrzyłam na nią z czułością, na te krągłe, białe ramiona, niepewny
uśmiech, rozbiegane oczy, po czym wyłączyłam ją, spakowałam puszki po żywcu do
reklamówki, bo było mi strasznie wstyd, i poszłam spać dalej. Obudziłam się
ostatecznie chwilę po 15 i zaczęłam dzień od oglądania pobliskich take awayów
na justeat.co.uk. Amy napisała smsa, co robię, odpisałam jej, że jem i nie
czuję się najlepiej oraz możliwe, że będę rzygać. Amy stwierdziła, że jest na
nogach od 9, ale to dlatego, że wypiła tylko dwie lampki wina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz