Pewnego dnia w restauracji moja szefowa rzuciła
hasło – guide dog. Odwiedzi nas polityk, który jest niewidomy i przyjdzie ze
swoim psem przewodnikiem. Szef kuchni, zupełnie jak w filmie z Hellen Mirren,
ma mu zaoferować pieczonego gołębia. Jeżeli więc któraś z nas boi się psów, to
niech powie teraz, nie będzie musiała tego stolika obsługiwać. Cztery stoły
zostały połączone w wielki prostokąt, żeby znany polityk i jego towarzysze
mogli bez skrępowania rozprawiać o sytuacji politycznej w kraju, decyzjach rządu
Camerona i klimacie opinii publicznej. Godzinę później do lokalu wszedł
elegancko ubrany mężczyzna w wieku około 35 lat, w granatowym garniturze,
białej koszuli i grafitowym krawacie ze świecącego materiału. Za nim wszedł
drugi, wyglądający praktycznie tak samo. Potem jakaś kobieta w szafirowej
narzutce, której towarzyszył miraż falujących drogich tkanin i zapach
delikatnych, ulotnych perfum. Na końcu, pewny siebie, wysoki i dostojny,
wkroczył mężczyzna z czarnym labradorem. Nie wiem dlaczego spodziewałam się
białego Raya Charlesa, gestykulującego burzliwie, żeby jakoś odwrócić uwagę od
swoich niewidzących oczu, ale zamiast tego ujrzałam typowego brytyjskiego
gentlemana, pełnego gracji, owianego aurą ważności, bez okularów, sprawiającego
wrażenie mężczyzny bez kompleksów. Kilka dni później hasło pies przewodnik
padło ponownie. Tym razem miały nas odwiedzić cztery kobiety, każda z nich
ślepa z innego powodu, żeby świętować urodziny jednej z nich. Pies miał być
jeden. Gdy taksówka zatrzymała się przed lokalem, a moja szefowa, Theresa,
oznajmiła – Już są – ruszyłyśmy z pomocą. Khaing złapała pod rękę jedną z
kobiet, największą, co wyglądało komicznie – niewielka drobna Tajka prowadząca
brytyjską kobietę sporych rozmiarów, z błogim uśmiechem, ze wzrokiem utkwionym
nieruchomo lekko w górę, po schodach, a później do znajdującego się najdalej,
na samym końcu restauracji, stolika. Ja wzięłam ze sobą dwie z nich, każdą
złapałam za rękę, i tym sposobem jako trzyczęściowy ludzki wąż byłyśmy trochę
za szerokie na wąskie przejście między stolikami, więc instruowałam je na
zmianę, raz jedną, raz drugą, uważajcie drogie panie, tu jest schodek, uwaga,
tutaj ostrożnie, żebyśmy nie strąciły kwiatków. Otto ze swoją manierą
profesjonalnego kelnera, który ledwo potrafi ukryć swój marokański temperament
pod kaskadą gładkich gestów, zakrzyknął, że miło mu je widzieć. Najwyższa z
nich odkrzyknęła – Nice to see you too! – a ja od razu, automatycznie,
pomyślałam – przecież ty nie widzisz. Nie umiałam jednak zupełnie ukryć swojego
zainteresowania całą sytuacją, podobnie jak reszta kelnerek, które przez cały
wieczór dyskretnie obserwowały poczytania stolika numer trzynaście, pod którym
leżał kremowy pies, czasami podnoszący się gwałtownie na widok swojego odbicia
w lustrze. Otworzyłyśmy wina na stoliku i nalałyśmy każdej z kobiet kieliszek,
kładąc na nim ich niepewne dłonie i czekając, aż wino się rozleje na czysty,
świeżo prasowany obrus. Zrobiłyśmy to samo ze szklankami wody. Theresa
przeczytała im menu, rozmawiając przy tym na neutralne tematy i śmiejąc się
głośno z ich żartów. Było coś absolutnie wzruszającego w tych kobietach, pewne
przejęcie, rozemocjonowanie i też pełna świadomość, że są obserwowane, chociaż
nie mogły tego widzieć. Dwie z nich były niemal identyczne, miały na sobie luźne,
bawełniane ubrania, krótkie lekko falowane włosy i wyglądały jak kulki, jedna
mała, druga duża. Niewidzącymi oczami cały czas szukały czegoś, raz u góry, raz
na dole, kręcąc głową w poszukiwaniu źródła głosów i szelestów. Gdy jadły,
najpierw szukały ręką brzegu talerza, żeby nie upuścić jedzenia na obrus. Gdy
piły, bardzo ostrożnie wysuwały przed siebie ręce, żeby nie potrącić kieliszka.
Patrzyłyśmy na nie cały czas, stojąc przed barem z rękami założonymi przed
sobą. Byłam pod wrażeniem. Zjadły dwa dania i deser, wypiły trzy butelki wina,
a obrus pod nimi nadal był czysty. Gdy doszło do otwierania prezentów, kobieta,
która obchodziła urodziny, dostała plastikowy tort z figurką na górze, i nie
mogła sobie poradzić ze zdjęciem sztywnego kartonowego opakowania. Na jej
twarzy pojawiła się ledwo skrywana frustracja, ale z determinacja szarpała
wystające kartonowe elementy, próbując jak małe dziecko dostać się do prezentu.
Karton skrywał plastikowy tort z figurką na górze, dość kiczowaty i brzydki,
jednak gdy Khaing pomogła jej zdjąć karton na jej twarzy zagościł wielki,
szczery uśmiech. Oh, that’s beautiful! – powtarzała dotykając figurki i
podnosząc głowę wysoko do góry w wyrazie aprobaty. Dolewałyśmy im wina,
instruując, gdzie stawiamy kieliszek. Trochę się upiły, wyglądały na
szczęśliwe. Jubilatka nie przestawała się uśmiechać, a siedząca naprzeciwko
niej kobieta z bliznami wokół oczu zupełnie odwracała moją uwagę od wszystkiego
innego. Mogłam się jej przyglądać do woli, tym podłużnym, makabrycznym bliznom,
miejscu po wyciętej powiece, eleganckim, choć nie pasującym do siebie
kolorystycznie ubraniom, a ona o tym nie wiedziała. A może wiedziała? Czułam
się jak sęp, ale patrzyłam. Cieszyłam się, że miały udany wieczór, a kiedy
odprowadzałam je za ręce z powrotem do wyjścia ściskałam ich dłonie mocniej,
tak jakbym już je znała. Chciałam żeby czuły się dobrze, mimo że były trochę
sensacją wieczoru. O tym nie chciałam, żeby wiedziały, bo przecież w
całym tym wieczorze chodziło o to, żeby czuły się normalnie. Zastanawiałam się,
gdzie wróci kobieta z wyciętą powieką. Czy w domu czeka na nią mąż czy taksówka
wysadzi ją przed budynkiem ze zgaszonym światłem, do którego wejdzie na pamięć,
naleje sobie wina, włączy telewizor, żeby słyszeć jakieś głosy, a nad ranem poślizgnie
się na wczorajszej pończosze? Czy ma kota, który siądzie jej na kolanach, a
rano zadzwoni do niej córka zapytać, jak się bawiła? Czy o 12 przyjedzie do
niej młoda hinduska, zrobi jej śniadanie, a później pójdą razem do sklepu
wybrać nowy szalik? Nic nie wiedziałam o jej życiu, ale nie mogło być tak
przejmująco smutne, jak sobie wyobrażałam. Podobno do wszystkiego się można
przyzwyczaić.
9 lis 2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz