Rok temu siedziałam w
domu rodziców ze złamaną nogą i oglądałam teledysk Rihanny do „Stay”, nie
czując wiele więcej poza zazdrością, że Rihanna może się cała zanurzyć w
wannie. Tymczasem ja kąpałam się przymusowo trzymając zagipsowaną nogę w
powietrzu i zostawiając na emalii wanny ślady od markera, którym popisany był
gips. Miałam na nim między innymi konia z ogromnym penisem, z którego tryskały
moje zeszłoroczne życzenia urodzinowe, i musiałam to chować przed matką. Co ty
Rihanna wiesz o życiu, myślałam. Walisz te swoje miny oparte na wydętych
wargach i spojrzeniu doświadczonej życiem kobiety, podczas gdy to pani z
warzywniaka jest doświadczoną życiem kobietą, a ty jesteś produktem
marketingowym, jesteś ludzką Coca-Colą, i jeszcze pizdo możesz cała wejść do
wanny, żeby rozpaczać za kolesiem, który wygląda jak Kenny G i beczy jak koza.
To myślenie wynikało z frustracji swędzącej nogi, i tak samo było pewnie
wczoraj, kiedy chciałam kolesiowi odgryźć nos. Nic nowego, ruch juwenaliowy i
zapotrzebowanie na surowe mięso i ziemniaki z serem oczywiście nas zaskoczył
jak zima drogowców, poszłam więc na godzinę pomóc Ewelinie na kuchni i jak
tylko wyszłam, nie zdążywszy nawet nalać sobie wody, zaatakował mnie jakiś cwaniaczek w czapce z daszkiem z tekstem, ile dostanie
zniżki na całą flaszkę. Nie ma zniżki? Chociaż sok gratis? Mówię mu, że stary,
tu jest najtaniej w mieście, w jebanych delikatesach naprzeciwko ta sama
flaszka jest o 12 złotych droższa, myślę natomiast tylko o tym, że chcę mu zza
tego baru skoczyć do mordy, odgryźć mu nos i wypluć do szklanki z lodem. Jak
będzie miał szczęście to może przyszyją. Pragnę krwi. – Nawet soku mi taniej nie dasz? (No odgryzę
kurwa, zbrukam mu tę zieloną bluzę rzadką juchą, zrobię dziurę w gardle i wepchnę
tam jego czapeczkę) – Ja pierdolę, co to za lokal! (to idź kurwa pić Barmańską
na krawężniku i popijaj colą z Biedronki, będziesz miał tanio chuju bez nosa). Jeszcze
wcześniej, jak przystało na studenckie święto, ktoś dojebał tłustym rzygiem
prosto pod jeden z wysokich stołów, a zasada jest taka, że kto pierwszy zobaczy
ten sprząta. Padło na mnie. Mówię do Pani Eli na kuchni, że zarzygali, Ela mówi
– Świnie! – I to Ela taki solidny, z kawałkami żarcia, to się najtrudniej sprząta,
czasami trzeba zbierać rękami. Ela mówi – Wieprze!
Zabawną historię
chciałam opowiedzieć. Było to z dwa miesiące temu, jak jeszcze na dworze trochę
pizgało. Ładuje się trzech nawalonych typów do amby o jakiejś 4 rano, wywalają
po drodze krzesła, nawet jak patrzą pod nogi to nie wiedzą, czy to są ich nogi,
nogi kolegi czy nogi od stołu, do szczęścia wystarczy im tylko usiąść. Delegacja
w postaci ziomka, co jeszcze umie ustać 5
minut, udaje się do baru, koleś zamawia trzy wódki, spotyka się ze sceptycznym
spojrzeniem Agi zza baru, spojrzenie pyta „Na pewno?”, a że Aga budzi respekt
pijaków to koleś się reflektuje i mówi – Nie! Trzy herbaty. Miętowe! Koledzy
niecierpliwie wiercą się w swoich krzesłach, herbata wjeżdża na stół, ja
obserwuję. Herbatę w ambie serwujemy w dzbanuszku nałożonym na filiżankę, w
dzbanku jest wrzątek, dwie saszetki cukru i torebka do zaparzania na spodeczku,
nie każdy ogarnia jak posłużyć się tym skomplikowanym sprzętem. Chłopacy nie ogarniają
w ogóle. Jeden sypie cukier przez
dziubek imbryczka prosto do wrzątku, w którym nawet nie parzy się herbata,
drugi otwiera saszetkę i rozsypuje mu się ten cukier na stół i spodnie,
łyżeczki używa więc, żeby porobić sobie na barze kreski z kryształków, trzeci
otwiera saszetkę mięty i wącha susz, wygląda to, jakby trzy małpy dostały Kinder
niespodziankę. Trochę cukru na język, ten co wsypał cukier przez dziubek
imbryczka próbuje teraz tą samą drogą ostudzić wrzątek, ciągle bez saszetki,
dmucha przez dziubek, parzy sobie wargi, reszta cukrów wala się rozsypana na
stole, no nie napiją się tej herbaty, nie ma szans. Panowie zostawiają po sobie
syf jak na świetlicy przedszkolnej, wychodzą, my idziemy zapalić. I co widzę
paląc: ci sami kolesie postanowili wejść do śmieciarki. Śmieciarka ma wielki
napis Trans Formers, co kojarzy się z bajkami z dzieciństwa i rozbudza
wyobraźnię, ten z najbujniejszą już jest na dachu auta, drugi trzyma się
uchwytów z tyłu przy miejscu zrzutu śmieci, trzeci wali zdjęcia I-phonem.
Zaśmiewają się przy tym do łez. I nagle
śmieciarka rusza, z solidnym sapnięciem, szarpie, ten na dachu łapie się czegoś
w panice, wygląda jak surfer, który walczy z rekordową falą, dziki wzrok, ale
też pewność siebie, drugi umiera ze śmiechu tak, że prawie spada na asfalt ze
swojego dość bezpiecznego stanowiska, a trzeci goni śmieciarkę cały czas robiąc
zdjęcia. Znikają za rogiem, słychać tylko śmiech i silnik. Wracam do knajpy,
Aga sprząta rozsypany cukier. Transformersi walczą z żywiołami. Jest piąta
rano, wszystko na swoim miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz