Tak prędko,
bo czas goni, ktoś w tej ambasadzie za barem stać musi. Pracowałam kiedyś w
fabryce ciastek na nocne zmiany i jak tylko zamykałam oczy po powrocie do domu
widziałam zapierdalającą taśmę i siebie nie nadążającą z pakowaniem babeczek do
plastikowych opakowań. Budziłam się spocona, przerażona, że fabryka przeze mnie
nie wyrabia, że stare angielki drą na mnie mordy znad swojej dziesięcioletniej
kariery w zakładzie pracy, że z pośpiechu gniotę te ciastka i wszystko jest nie
tak. Po latach przestałam się tak przejmować swoją pracą. Teraz zamiast ciastek
mam pijaków, którym trzeba szybko wlać wódki w gardła i napchać brzuchy
żarciem, a w pewnym stanie mentalnym w środku nocy nie uznają oni sytuacji
czekania. To, co działo się wczoraj w wigilię nadchodzącej majówki u nas w
barze przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Jesteśmy miejscem nastawionym na
przemiał ludzi, jest tanio po to, żeby każdy Wrocławianin przed imprezą na
pasażu wpadł do nas na wódkę i czekając na taksówkę również zaszedł na
szybkiego szota, a później następnego, bo wiadomo, że wódki nigdy nie za mało
dopóki nie jest za późno. Lokal niestety jest wąski i ma swoje ograniczenia, to
znaczy my jako barmani mamy, nie działamy na przykład bez picia wody i sikania,
jednak spróbuj wlać sobie szklankę mineralnej przy klientach to zatrują ci ją
samym spojrzeniem, jak to, lejesz komuś innemu niż mi? Presja stania za barem
przy czterech rzędach kotłujących się po drugiej stronie ludzi, nakręcanych już
niemal wyłącznie potrzebami fizjologiczno-hedonistycznymi, czyli żreć, pić,
żreć, ruchać, dupy, dupy, pić, ujebałem koszulę nie szkodzi, jest ogromna. Te
spojrzenia, które błagają albo żądają natychmiastowej obsługi wypalają
dosłownie dziurę w czaszce. Kiedy zaczyna się tak wielki ruch jedyną metodą jest
nie podnosić wzroku i sprytnie wypatrywać spode łba jednego klienta, który
będzie następny. Wtedy oczywiście wszyscy próbują z tobą złapać kontakt
wzrokowy, to połowa sukcesu, pamiętaj, jesteś niewidzialna. Biją się? Oby tylko
nie trafili we mnie szklanką. Zostałam wychowana na grzeczną osobę, u mnie w
domu zawsze było dzień dobry, dobranoc i smacznego, ale jak słyszę
"PRZEPRASZAM!!!" po raz setny w ciągu minuty to ogarnia mnie żądza
mordu. To nie jest miłe przepraszam, jest to przepraszam typu: "Nooo, już
jesteśmy, może by nas ktoś obsłużył", albo bezrefleksyjne
"Przepraszam, nie mam soli do tatara!!!", a ja tutaj kurwa o panie
mam cztery ręce i jak jedną leję browara, drugą kasuję trzy wódki, trzecią
wyrzucam śmieci, to czwartą drapię kolegę po jajach i równie dobrze mogę panu
przynieść sól z końca baru, skoro nic nie robię, prawda, zwłaszcza że sól stoi
dwa metry za panem. Mówię wtedy zazwyczaj "A może dupę ci jeszcze
wytrzeć?", chociaż raczej do siebie. Prosta matematyka - trzech barmanów,
trzydziestu czekających na obsługę klientów (żreć,chlać, ruchać, dupy, żreć,
chlać, taksówka), z których każdy chce być pierwszy, i do tego piętnaście żądań
o nowy widelec bo upadł, chusteczkę, bo wylałem siedem wódek i mi kapie na
kolana, wykałaczkę, bo mam coś w zębach i drażni, sól, pieprz, szybko wodę,
papieru toaletowego nie ma!, widziała pani klucze!!, Agata wlej trzy Jamesony
dla Pawła (puszcza oczko, kim jest kurwa Paweł), skąd chuju znasz moje imię,
jeb upadła szklanka, pierdut ktoś poslizgnął się na maśle, ale halo, nie ma
nawet miejsca, żeby upaść, więc tylko szturcha stolik, spadają dwie szklanki,
lód się toczy między stoły, PRZEPRASZAM czy można chusteczkę!!! Przepraszam,
jeszcze trzy wódki, co z tego, że akurat robię drinka i w myślach już nalewam
zamówione przed chwilą piwo, trzy wódki, teraz, dla mnie, ja ja ja ja!!! Więc
to jest tak, pot z dupy, nie myśl o tym, że jesteś głodna i zaraz się zeszczasz
jak krzykniesz "Proszę tatar!", nie myśl o tym, jaki z tego klienta
burak, złota zasada : ty się z nim pomęczysz trzy minuty, on będzie burakiem
całe życie. Wczoraj dokładałam wódkę do lodówki, stało nade mną z pięciu typa,
żeby obsłużyć, a co pani robi, przepraszam, przepraszam!!! Gapią się
człowiekowi na ręce, wszystko wtedy upada, pot z czoła prosto do lodówki, pot z
pleców cieknie po rowku, jestem wrakiem, nie wytrzymam, przepraszam, sprzątnie
ktoś w końcu ten bar, tak się klei, ja tu się nie będę opierać, to spierdalaj,
krzyczę do lodówki, bo przecież nie do niej, uśmiech krzywy jak źle rozwiązane
zadanie na maturze, i myśl, taka bystra - jak sobie roztrzaskam butelkę na
głowie to będę mogła iść do domu! I już to prawie robię, barowe harakiri, ale
baba od "bar się klei" przerywa mój tok dywagacji, miała pani
wytrzeć, normalnie stąd wychodzę, moja wina że nie trafiasz do mordy tylko na
blat, chuuuje, atak furii na kuchni, jebnięta dwa razy z całej siły ściana,
spuchnięta ręka, ale już spoko, już się śmiejemy, to przecież zabawne, patrz,
jakie zabawne, kocham swoją pracę. No właśnie, bo w sumie kocham. Tak bardzo,
że właśnie znowu tam idę.
1 maj 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
7 komentarzy:
Czy wszyscy klienci są tacy źli? ;-)
nie... ale podczas jednej zmiany, w trakcie największego rozpierdolu zawsze znajdzie się kilku właśnie takich...
No a potem złażą się znajomi i chcą gadać wtedy kiedy jest największy zapierdol i oczywiście patrzą pieskim wzrokiem czy aby im nie nalejesz darmowego szota.
Normalny klient jest jak teleportacja na egzotyczną wyspę podczas sztormu, żeby nie było że nie doceniam, tylko że alkohol i dragi zamieniają ludzi często w bezmyslne głodne cielęta, które już tylko szukają cyca z wódką ;)
ale z ręką już ok? :-)
Z ręką tak, ale z głową nieteges
tzw. stan stały i nieuleczalny? :-P
Prześlij komentarz