Skoro
kwiecień jest miesiącem PIT-paniki, rozliczania się z państwem na papierze,
zamiast po staropolsku dać sobie nawzajem po mordzie, to radzę wam sprawdzić
datę ważności dowodów. Okazuje się, że dowód jak ryba, też się psuje. Najgorzej
jest zorientować się na lotnisku, w urzędzie, do którego jechało się przez pół
Polski, albo w banku po wystaniu miejsca w kolejce, gdy w trakcie stania twój
organizm zdążył strawić śniadanie i zamienić je w zgrabną kulkę kału, którą masz
ochotę podrzucić komuś na biurko, z radosną a jakże szczerą dedykacją
"Żryj gówno!". Dzisiaj miałam dzień dobrego obywatela i poszłam do
urzędu wymienić dowód, a tam, jak wszędzie, kolejki. Kolejka to stan umysłu,
głębokiej medytacji na temat obgryzionych paznokci stojącego właśnie przy
okienku petenta, latającej pod sufitem muchy, szeleszczących papierków i
odgłosów komputerów szumiących jak rzeka. Szum komputera i bzyczenie
elektryczności działają jak mantra, można wtenczas osiągnąć oświecenie, na
przykład przypomnieć sobie, że zostawiłaś na wannie zużytego tampona albo gdzie
leży Jamajka. Unikam wzroku innych ludzi, bo jednak rywalizujemy, a gdy ktoś
wkłada nogę pomiędzy mnie a stojącą przede mną panią w czerwonym płaszczu, to
potrafię zabić, nawet jeżeli tylko się potknął. Stojąc w tej kolejce dwudziestą
druga minutę, bo jednak sprawdzałam, zauważyłam nagle rudego typa z łysiną na
czubku głowy, o znajomej jakby twarzy, o boże, przecież to kolega z
podstawówki, szerokie spodnie z napisem SKATE, obszerna biała bluza z kapturem.
Myślę nad nazwiskiem i nagle też pamiętam, nazwisko na T, końcówka dziennika.
Tymczasem to już ojciec, świeżo upieczony jak wszystko w okresie Wielkanocy, z
pacholęciem na rękach, którego głowa zwisa z barku na rozścielonej pieluszce,
na którą ulewa się mleko i ślina. Ubrany też jak ojciec, taki niewyspany, co to
chapnął pierwszą lepszą szmatę z szuflady i założył na dupę. Po SKATE nie ma
już śladu, łysina modli się do niebios o pokój na świecie, oczy zamglone troską
o kruche, bezbronne potomstwo, wygląda trochę jak zmiłuj się, pierwsze dni
niewyspanego ojca, który musi zarejestrować dziecko w urzędzie. Przechodząca
pani urzędniczka trąca nasze kolejkowe poczucie przyzwoitości i prosi, żeby
przepuścić "pana z maleństwem". Piotrek nieśmiało przekracza próg
pokoju, - Czy rzeczywiście mógłbym? Patrzy na mnie, uśmiecham się do niego
najszczerzej jak potrafię, ale raczej nie poznaje, albo nie wie kto i skąd,
zawsze jest to lekko żenujące, więc od tej pory unikamy nawzajem swojego
wzroku. Urzędowa rutyna toczy się dalej, z tym że szum komputerów przerywają
teraz gwałtowne, choć krótkie spazmy noworodka. Ciekawe czy też będzie rudy. -
Dzień dobry, chciałam wymienić dowód. Powód? Przekroczenie daty ważności. O
ile? Dwa lata.
22 kwi 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz