O
frustracjach rowerzysty można by napisać książkę. Ja bym kupiła,
czytała i kipiała słusznym oburzeniem jak wygotowujące się
mleko. Kiedy jeździłam rowerem po Niemczech zauważyłam, jak
ogromnie różni się ich kultura rowerowa od naszej. Nie mają tego
przerażającego, nazistowskiego imperatywu, który ja odczuwam
zawsze jak nacisnę na pedały, imperatywu o treści "Ja jadę,
wy gińcie chuje", jak w grze komputerowej, że by się chciało
mieć dyskretny karabin pod pachą i strzelać ludziom w kolana. W
Niemczech jest pełna kulturka, nie dość, że piesi idą swoim
pasem zamiast maszerować po ścieżce rowerowej kiwając się na
boki tak, że nie ma szans ich wyminąć inaczej niż po jezdni albo
po trawie, to jeszcze Niemiec jadący z naprzeciwka uśmiechnie się
do ciebie i powie "Haloooo!". Prosty wniosek jest taki, że
w słowniku rowerzysty tłumaczenie niemieckiego "haloo" na
polski brzmi "kurwaa".
Wracając
jednak do nudy w pracy, jeśli akurat nie absorbuje cię milion
klientów na raz, a ruch rozkręca się jak zepsuty bączek,
najprostszym sposobem na radzenie sobie z nią jest wdawanie się w
rozmowę. Czy to z dziewczynami z klubu go go, ktore przed pracą
opierdalają krokieta, żeby dowiedzieć się, że jedna z nich
dostała kiedyś napiwek w postaci prawie skończonej paczki szlugów
z czterema złotymi wciśniętymi za folijkę, czy z zagranicznym
klientem, który popijając Jima Beama opowiada, jak to jest mieszkać
w Kentucky naprzeciwko destylarni i że na sam widok loga tego
alkoholu serce bije mu szybciej z nostalgii za domem. Nie zawsze
jednak ma sens wdawanie się w rozmowy, nie dlatego, że ludzie nie
mają nic ciekawego do powiedzenia, bo jak ich umiejętnie
pociągniesz za język to okazuje się, że można go pięciokrotnie
nawinąć na widelec, tylko że czasami stadium twojej nudy czyni z
ciebie bezmyślnego cielaka i jeśli nie masz temperamentu
gawędziarza to gadanie z obcymi zwyczajnie przerasta cię
intelektualnie i fizycznie. Wtedy należy uskutecznić drugą
strategię, czyli wpierdalanie. Znajomy jest widok przeskakującego z
nogi na nogę barmana albo barmanki, zapatrzonych trochę w sufit,
trochę w próżnię, wyglądających jakby obmyślali strategię
walki z przemocą rasową albo nową ideologię polityczną lub też
trapiących się nieokiełznaną refleksją na temat sensu
życia. Możesz jednak być pewny, że ta osoba fantazjuje o
jedzeniu. Gdyby zmaterializować te wszystkie kotlety, frytki,
sałatki, kebaby i czekoladki, które zataczają radosne kółko w
jej głowie, gdyby tak spadły na bar spod sufitu jako znak na
istnienie boga, to sosy i oleje zapaćkały by twoje ubranie w sposób
tak kurewski i wulgarny, że twoja stopa nigdy więcej nie
postanęłaby w tym barze. Popularne jest wybieranie jednoosobowej
delegacji, która uda się po jedzenie do pobliskiego sklepu lub
restauracji, ściepianie drobnych z napiwków z wczorajszej nocy,
radosne oczekiwanie jak na święta, któremu towarzyszą gastryczne
kolędy grane przez twoje kiszki, i ten moment, kiedy przychodzi
jedzenie, gdy twoje serce wyrywa się z piersi jak śpiew górala. I
nie dajcie się zwieść, gdy kolega wchodzi z trzema opakowaniami
pełnymi żarcia, to tak naprawdę nie wchodzi on, tylko żarcie.
Widzisz je, jak jeszcze lekko skwierczy w styropianowym pudełku, jak
mówi do ciebie słodkie słówka i każe ci natychmiast sięgnąć
po widelec, żeby wdać się w gówniany romans z twoim przewodem
pokarmowym. Szczur mówi, że ostatnio kumpel z pracy wysłał ją po
hot doga, a że nie było parówek to kupiła mu chrupki o smaku hot
doga. Nie dało się tym oczywiście najeść, poza tym chrupki mają
charakter kolektywnej przekąski, więc opierdolili jeszcze stare
nachosy z zaplecza. U nas w pracy jest podobnie, tylko zamiast
nachosów jemy kartolfle, czasami też uszka lub parówki. Wchodzi
się na kuchnię lekko smutnym i zamyślonym, a wychodzi się żując.
Czasami tylko drzwi otwierają się lekko i jakaś zbłąkana ręka
sięga po solniczkę. A niech tylko ktoś spróbuje ci przeszkodzić
w jedzeniu obiadu! Odkładasz wtedy z furią widelec i nóż, idąc
robić trzy latte, a w myślach widzisz tylko stygnące mięso i
dziadziejące frytki albo skurwiałą zimną panierkę. Możesz być
pewien, że jeśli przeszkodziłeś barmanowi w jedzeniu on zapamięta
twoją twarz. Na zawsze. Będzie ją torturował wirtualnym ogniem i
mieczem do końca zmiany, a ty prawdopodobnie w ciągu najbliższych
kilku dni zmoczysz się w łóżko.
Najgorzej
oczywiście być na diecie. Ciężko jest się najeść kostką lodu
zagryzaną kostką lodu, zero kalorii plus zero kalorii, siemano. Ale
wtedy można też rozwiązywać krzyżówki. Ja nie lubię krzyżówek,
bo wynika z nich, że jestem głupia, ale niektórym idzie to całkiem
sprawnie. Elka, zadumana nad krzyżówką numer szesnaście, pyta
mnie ostatnio: - Agata? Gaz w butli nurka? Ja najpierw myślę, że
woda, ale w końcu rezolutnie mówię "Tlen", nie
ośmieszając prawie wcale, tylko trochę przed sobą. Innym razem
Aga do Pauli: - Paula, coś dla ciebie. Pozamałżeński partner? -
Chuj? - Na więcej liter. Ktoś inny czyta gazetę, opierdala ciastko
krusząc nim na mądre słowa, po czym oznajmia: - A wiedziałaś, że
w Chinach jest dużo Chińczyków? Gdy jeszcze pracował z nami Tomek
to za barem było trochę sztuki, bo rysował w swoim kajeciku
postacie mrocznych mścicieli albo portrety kobiet. Teraz co najwyżej
robimy graffitti ze swoich własnych imion, rysujemy kwadraty, a w
kwadratach trójkąty, obok czasami jakiegoś kwiatka. Jarek, nasz
ochroniarz, czyta w tym czasie książkę o buddyzmie, bo szefowie
prosili go, żeby był mniej narwany i wyrzucał żuli za fraki
zamiast sprzedawać im pięciometrowy lot w powietrzu. Walczymy też
o "Newsweeka", bo to jedyna dostępna u nas normalna prasa
w formacie A4 odkąd padł "Przekrój", poza tym mamy do
wyboru jakieś magazyny łowieckie, frustrujące pozycje takie jak
"Travel", gdzie Tatiana na kuchni ogląda zdjęcia z
Argentyny wzdychając "oj krasne, krasne", i zapatrując
się w mikrofalówkę wyobraża sobie, że pije pinacoladę na
hamaku, ozdobioną kawałkiem świeżego kokosa. W chwilach nudy
jesteś wdzięczna za każde zamówione mohito i latte. Z radością
pedantycznie spieniasz mleko i niemalże do orgazmu doprowadza cię
odgłos działającej kruszarki do lodu. Jeśli jednak w piątek o 6
rano pięciu Hiszpanów zamawia pięć razy cappucino, masz ochotę
poderżnąć im gardło. Jedną ręką, bo drugą oczywiście
spieniasz mleko.
Praca
za barem wydobywa z ciebie najgorsze i najlepsze instynkty. W jednej
minucie potrafisz być pizdą albo czarującą kokietką (to nie o
mnie, ale też potrafię być czarująca, zamrugać oczkiem i zgubić
trzy rzęsy). Kiedy jednak dopadnie cię nuda zamienisz się w ludzki
odpowiednik świętej krowy. W głowie masz trzy myśli: jeść,
spać, seks. Czasami też gaz w butli nurka, ale wtedy już
przypalają ci się styki.
2 komentarze:
Do czytania polecam zdecydowanie dwutygodnik "Forum" ;)
/Kryształ
Skoro tak egyztencjalnie i sarkastycznie to ja polecam ostatnią Masłowską.
Prześlij komentarz