Nigdy nie miałam ambicji zostać panem folwarcznym. Wczoraj jednak woziłysmy się po opuszczonym folwarku, ktory, zanim zupełnie zniszczał, musiał jeszcze niewątpliwie przejść przez stadium PGR-u (Czech-gie-e-ru?). W opuszczonych ruinach spotkałysmy nikogo innego, jak kolekcjonera scyzorykow, który najpierw rzucił nam jowialne pozdrowienie, a następnie zamachnał sie na Jago scyzorykiem, zamkniętym, w ramach podarku. Gdy opróżnił kieszenie obszernego płaszcza okazało się, ze pełne są kieszonkowych nozy wszelkiego rodzaju, zarówno nowych jak pokrytych rdzą czy tez krwią niemowląt, kto to moze wiedziec. Posiadał tez w swojej intrygującej kolekcji porcelano-podobne puzderko z bogato zdobionym rózańcem, z którego był nadzwyczaj dumny. Gotow byl nawet się weń dla nas przyodziać, zostawiłyśmy go jednak pośrod jego gadzetów, zeby zgłębiać tajemnice dworku, ktorego głębokie stadium zapuszczenia trudno opisać.
13 maj 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz