9 mar 2008

JIHLAVA

Pognał nas przysuchy wiatr w głębiny czeskiej krainy i tak oto wyladowaliśmy w małym industrialnym miasteczku otoczonym przez kominy. Plan był taki, że go nie było - zdaliśmy się absolutnie na mezalians przypadku i przeznaczenia. Po lekkim wstrząsie czasoprzestrzeni zostaliśmy wypluci na jihlavską ziemię i oczom naszym ukazał się magiczny trolejbus. Przedziwne to było miejsce. Ulice wsysają w bezdenną otchłań niezbyt namiętnie cyrkulującego powietrza, owrzodzone drzewa rzucają zły urok, kino Sokol wyglada jak opuszczony polski market Społem, a i tak jest najprawdopodobniej ichniejszym centrum kultury i wzniosłych stanów kolektywnego ducha. W samym śródku wielkiego podmiejskiego parku istnieje wyspa, a na wyspie powstało stylowe ZOO otoczone fortyfikacją drucianej siatki - wyjątkowo udany ekscentryzm jakiegoś jihlavskiego wizjonera. Miasto jest absolutnie wymarłe, chociaż czuć od niego taką czeską dobrotliwością, o której coraz więcej moge powiedzieć.











Brak komentarzy: