Leżę sobie wczoraj w łóżku i próbuję spać. Leżąc, nerwowo
medytuję, żeby mój mózg obudził mnie o 7:30 rano do pracy, bo odkąd rozwaliłam
telefon to nie mam budzika. Ciągnie się to wieczność, ale w końcu zaczynam
zamieniać się w różową piankę pływającą na kołderce z pełnotłustego mleka,
zamieniam się w watę w fabryce podpasek, śpię. Śpię kurwa i bardzo się z tego
cieszę. Nagle, zanurzona w tym spokoju jak mucha w budyniu, widzę, jak wilk
kłapie mi szczęką przed twarzą. Jestem akurat milion procent zen i zupełnie na
to nie przygotowana, wilk natomiast wydaje z siebie przerażający odgłos jak z
wnętrza jaskini, roznoszący się echem zgrozy w moim kombinezonie z waty, i
przywracający mnie z powrotem do świata żywych jak jakiegoś Frankensteina. Pocę
się z przerażenia, serce wali mi jak oszalałe i uświadamiam sobie, co się
właściwie stało. A stało się to, że hindus z pokoju obok beknął. Beknął kurwa
tak, jak krzyczy matka na widok wykolejającego się wagoniku z trójką swoich
dzieci prosto do wiadra z kwasem, nad którym stoi upiorny klaun i dorzuca do
zżerającej dzieci kąpieli konfetti. Beknął jak jakiś jebany dinozaur,
ogołacając drzewo z liści i zabijając małe kolorowe ptaszki. Skurwiel tak mnie
przestraszył, że w pierwszym odruchu chciałam złapać za leżący na brudnym
talerzu przy łóżku widelec i zajebać go jak w "Grze o tron",
poruszając całą Anglią i Polską na cały dzień newsów o morderstwie w afekcie na
tle rasowym.
Chata, w której mieszkam, to nawet nie jest jakiś szczególny
fenomen. Tutaj, na taniej współlokatorce, się tak mieszka, w kuchni gniją
śmieci i imbirowe ciasteczka, wylewa się woda z pralki, łazienka, cała w
białych kafelkach, usiana jest różnego rodzaju i długości włosami, z czego
większość to męskie łoniaki, a światło pali się wszędzie non stop, nieważne,
czy jest dzień czy noc. Jedyny moment, kiedy spotykamy się wspólnie w kuchni,
to jak wysiądzie nam prąd, co zdarza się średnio raz na tydzień. Nie wiem, czy
ktoś z was miał o tym pojęcie, ale tutaj, w niektórych mieszkaniach, prąd
działa na zasadzie pay&go, czyli doładowujesz go jak kredyt na
telefonie. Jednym słowem - musisz iść i kupić prąd. Nie jest to takie łatwe, bo
nie wszędzie ten prąd sprzedają, a prąd musi być, więc chodzisz, krążysz po
arabowie między meczetem a kościołem, pytasz się murzyna w elektrycznym, pytasz
się zakutanej w obrusy kobiety w automatycznej pralni, pytasz się irańczyka w
masarni z mięsem halal, aż w końcu lądujesz w Steer Beers, podajesz klucz z
czipem kolesiowi w turbanie, z równo przystrzyżoną brodą, który z uśmiechem
podaje ci go z powrotem, umieściwszy na nim kurwa prąd (WTF?) i pyta: Is that
all, love? Wracasz więc w deszczu do domu, gdzie w kuchni nagle wszyscy
palą papierosy i rozmawiają i jedzą cukierki, bo na chwilę zabrakło internetu i
wyszli z tych swoich pokoi jak oszołomione pingwiny, i idziesz do piwnicy,
pokrytej śluzem z zamokłych kartonów, zatem koniecznie w butach, męczysz się z
wsadzeniem tego czipa z powrotem do migającej jakimiś liczbami skrzynki, i
nagle jest, światło się zapala z trzaskiem, komputery się uruchamiają, router
mruga do ciebie czterema światełkami, i kuchnia opróżnia się jak po
pstryknięciu palcem, możesz na jej środku nasrać i włożyć w to flagę Polski, a
nikt nie zauważy, bo Internet. I Hindus siedzi w tym swoim pokoju, gra w grę,
pije mirindę i zbiera gaz na beknięcie, który ma moc rażenia pocisku z MK16. I
wcale go za to nie nienawidzisz, bo zdajesz sobie sprawę, jak bardzo sama
pierdzisz. Jeśli ja myślę o nim bekający Hindus to on musi myśleć o mnie
pierdząca Polka. Odkąd jem dużo warzyw i owoców pierdzę jak żyd na skwerku,
pierdzę non stop, jakby to policzyć to by wyszło więcej niż 50 razy dziennie.
Wymyśliłam nawet metodę, jak maskować pierdy. Zamaskowany pierd to moro pierd.
W kiblu odkręcam wodę i pozwalam szumieć rurom, z których wydobywa się odgłos
nie przypominający niczego, co działa tak, jak powinno, a w pokoju, zanim
pierdnę, rozchylam pośladki, i puszczam radosne cichacze. Ciężko pracuję, żeby
uchronić wizerunek nas, Polaków, od złych skojarzeń. I nie ukrywam, że nie
widzi mi się bycie tą pierdzącą Polką, ale czasami, cóż, sprawy cię
przerastają. Louie CK opowiadał kiedyś, dlaczego bawią go pierdy.
Po pierwsze, wychodzą z dupy, po drugie, brzmią jak trąbka, po trzecie śmierdzą. Ale rozumiem, że słuchanie ich w
nadmiarze to jak słuchanie tego samego dowcipu przez trzydzieści lat w
małżeństwie z długim stażem. Polak, Rusek, Niemiec i Hindus spotkali się na
pustyni.
1 komentarz:
prad na kluczyk popularny jest szczegolnie w mieszkaniach wynajmowanych na pokoje pierdzacym polkom i bekajacym hindusom, ktorzy, jak glosi fama, maja sklonnosci do naduzyc i uchylania sie od placenia za cokolwiek 'z dolu'.
Prześlij komentarz