Jest taki stereotyp faceta samotnie upijającego się w barze, że coś mu się przytrafiło w życiu, co wytrąciło go ze status quo, zmąciło jego wewnętrzny hummus, w związku z czym postanawia się najebać. Normalni kolesie piją z innymi kolesiami, kupują o dwie wódki więcej dla pięknych pań, które nie dają się zbajerować, ale oni są zawsze na plusie, bo w takim razie jest więcej wódki dla nich. Tacy nocni kowboje niewiele ryzykują poza ewentualnie obitą mordą, jeśli trafią akurat na jakiegoś niewyżytego osiłka, albo lekkim koszem od blondyny, której urodę po pijaku trudno zweryfikować, więc i tak nie szkodzi, lepiej obudzić się obok własnego buta niż obok styranej życiem wywłoki. Nocki w Ambasadzie to generalnie prawie zawsze teatr absurdu, który ma swoją własną melodię przewodnią, jest to film awanturniczy z elementami musicalu i chujowymi, naprawdę chujowymi scenami walki, oraz zupełnie niezrozumiałą ambicją do soft porn. Jak choćby ostatni nocka w sobotę, kiedy podsłyszałam, jak dwóch kumpli naradza się nad kielonkami wódki o 7 rano: - I co stary, idziemy czy jeszcze wyrywamy dupy? - Wyrywamy!!!! W tym momencie rozglądam się po knajpie, która faktycznie jest przepełniona i wygląda jak idealne miejsce do podrywu. Jednak gdzie są te damy, te, sorry, dupy? Jedna śpi, a ślina zwisa jej z kącika ust jak jojo, druga patrzy przed siebie, ale jedno oko ucieka jej w dól a drugie w bok, jakby jej mózg sugerował - albo teraz upadniesz albo idziesz do domu, bo nic więcej nie ma sensu. Trzecia, nie wiem skąd to wiem, ale nazywa się Kasia, śpi obok czwartek, która siedzi na kolanach faceta, który mógłby być jej ojcem i całą noc samotnie walił wiśniówki, i pociera swoim kroczem o jego krocze, gubiąc przy każdym ruchu a to klucze, a to portfel, a to puder czy tusz do rzęs. Po czym ogarnia się i zaczyna biegać wokół stołu krzycząc "Gdzie jest Kasia!? Kasiu! Kasiu!!", podczas gdy Kasia śpi tuż pod jej nosem, lekko się ino osunęła i zza stołu bardziej ją słychać niż widać. Myślę wówczas - Powodzenia Panowie. Naprawdę, ze szczerego serca. Wyrywajcie! Będę wam dobrym duchem tego podrywu, wspaniałomyślną matką chrzestną! Dalej! Hej!
Poniedziałkowa, czyli wczorajsza nocka, zapowiadała się typowo, ale uratował ją Jurek, samotnie upijający się mężczyzna, któremu umiera babcia. Jednak zanim umrze na raka z wieloma przerzutami zamieniła się w najbardziej podłą osobę jaką kiedykolwiek znał, psując wszystkie swoje dobre uczynki w ciągu tygodnia, nie ułatwiając nikomu smutnych chwil, które mają nadejść. Jurek zajął jeden z wysokich stołów, na którym we względnym ładzie walały się kieliszki i ogórki, co chwilę wychodził na fajkę prosząc nas o popilnowanie dobytku. Robił dobre wrażenie, porządny człowiek myślałam, pewnie coś celebruje, ale przecież nie świętuje się samemu, może jest w obcym mieście i nie chciało mu się siedzieć w hotelu. Już chwilę później dyskutowałam z Jurkiem i jakimś nawalonym Finem z miną ledwo wybudzonego grubego dziecka, o muzyce i sensie życia. Fin zniknął później na 20 minut, a gdy wrócił zaczął mi strasznie dziękować. Okazało się, że zostawił plecak na wieszaku pod barem i zorientował się dopiero w taksówce, gdy próbował zapłacić. Był tak poruszony naszą dobrocią i szlachetnością, że zostawił 70 zł napiwku, chociaż nikt z nas nawet nie zauważył tego plecaka. Jurek dalej pił, znowu wdał się w rozmowę z Finem, zamawiał to piwo, to wódkę, trzymał się jednak na nogach prosto i godnie. W tym czasie jakiś pacjent zasnął słodko na barze, gubiąc psa, który radośnie biegał po knajpie za kapselkiem, a my próbowaliśmy go wybudzić kładąc mu na głowę kostki lodu, które strącał jak natrętne muchy. Śmierć na barze, najgorzej. Takich można ewentualnie zrzucić z baru razem ze stołkiem, na którym siedzą, chociaż po upadku dalej są w stanie umościć się na ziemi, przytulić niewidzialną kołdrę i zasnąć. Tyle lat za barem, a ciągle nie nauczyłam się rozpoznawać śmiertelnych przypadków. Piją, piją i naglę bęc! i śpią. I wiesz że to już jest koniec, jeśli podniesiesz im głowę, strzelisz im liścia, a oni a najlepszym wypadku zamlaszczą albo zbełtają ci się w twarz. Mój szef czasami mówi "Pani Agato, proszę wybudzić śpiących" i wydaje mu się, że to jest tak proste jak podniesienie z ziemi papierka.
Nagle jest, powiedzmy, 4 rano. Jurek dalej pije, ale znalazł sobie nowych towarzyszy do wódki. Najpierw ojebał kielona z podrywaczami z siłowni, którzy kupowali wódkę dla pięknych pań, po czym pili ją sami, bo panie nie chciały, dziękuję, mam tutaj swojego własnego drinka. Ale już nalane! Pan da koledze, widać, że ma ochotę. Kolega połowę wypija, połowę rozlewa. Następnego kielona Jurek pije z kolesiem po 40, potężnym, sympatycznym facetem o świetnych zdolnościach do pijackich negocjacji. Kłócą się o Niemców, Jurek opowiada, jak jego babka przeżyła atak Niemców ukryta w szafie, jakiś facet w knajpie słucha go i głupio się do tego uśmiecha, Jurek idzie poderżnąć mu gardło. Powstrzymuję Jurka, rozmowa się toczy - Moja babcia była szlachtką, ty chuju! Nie będziesz ubliżał mojej babce! Jurek wszędzie węszy podstęp i obrazę rodzinnego honoru. Z kolegą od wódki zgadzają się co do tego, że należy wyrżnąć wszystkich Niemców, ale nie zauważyli, że oboje bronią tej samej racji i kłócą się, walczą jak opętani, po tej samej stronie barykady. W pewnym momencie, gdy akurat stoję do nich tyłem i robię sobie kawę, Jurek staje na hookerze i próbuję skręcić grubaskowi kark. Siłuje się z tą jego szyją, koleś się w sumie nawet nie broni, ale robi się czerwony na głowie, Jurek ma sporo siły, boję się, że nagle usłyszę trach! i kark pójdzie. Krzyczę na niego "Jureczku! Co ty wyprawiasz!" Jurek się rozgląda, reflektuje, siada spokojnie, przeprasza. Wkrótce, nie ma co się dziwić, zostaje sam, i oznajmia mi i Madzi, że wszyscy umrzemy. Nie może się zdecydować, czy to ona nas pozabija, czy po prostu WSZYSCY UMRZEMY!!!, nie zmienia to faktu, że zaczynam się lekko bać Jurka, bo w oczach ma czyste szaleństwo, szaleństwo zrozpaczonego człowieka, który pierwszy raz w życiu doświadcza śmierci bliskiej osoby, ale nie za bardzo już wie, w jakim jest barze i co to więzienie. Czysty afekt, żądza zemsty. Udaje nam się w końcu go pozbyć, idzie na dwór, siada przy śpiącym od 5 godzin właścicielu psa i uwalnia go ze smyczy. Pies jest ogromny, rotweiler czy coś, ale łagodny jak owieczka. Widzimy Jurka jak później próbuje złapać psa, biegają w tę i we w tę przed knajpą, jest już jasno, pies merda ogonem, Jurek czka. Nagle do knajpy wchodzi kolejny nawaleniec. Mówię do Madzi, że kolejnego już nie zniosę, nie ma opcji, ale zamawia kawę, myślę że na kawie dobra marża, więc mu robię, - Taką, żeby mnie obudziła! On słodzi tę kawę całą cukiernicą cukru, bierze łyka, zasypia. Nie wierzę, że znowu się na to nabrałam. Śpi w trupa, zero reakcji, klepię go po głowie, ziomuś, ziomuś, zamykamy, wypierdalaj, on rozbudza się w końcu na chwilę mówiąc - Ale przestań, Makaron, kurwa, daj spać! Makaron, kurwa, przestań. Koleś od psa na ogródku obudził się, przynajmniej jego ciało się obudziło, chociaż w sumie nigdy do końca nie spało, bo podobno przez całą drzemkę puszczał bączki. Toczy się niepewnie do kibla z psem, którego mu znalazłam razem z Jurkiem i zapięłam z powrotem na smycz, wchodzi do kibla, smycz na ręce, ale zatrzasnął drzwi psu przed nosem, pies stoi zdezorientowany przed tym kiblem, my umieramy, nie wiem czy ze śmiechu czy z rozpaczy, bo kolesiowi przez całą trasę do kibla merdał z rozporka miękki fiut. To już za dużo, to kurwa jakaś inna planeta! Czy jest happy end? Jasne. Jureczkowi wzywam taksówkę Tiger, w międzyczasie dwa razy upada na plecy plackiem i leży krzyżem z obłąkanym wzrokiem wlepionym w sufit, podnosimy go dzielnie z Madzią, niesiemy na kanapę, na której usypia, a gdy go budzę myśli, że jest w domu i mówi do mnie - Daj spokój, byku. Chwilę jeszcze. Jest niedziela. Gdy już wszyscy są bezpiecznie na zewnątrz zamykam drzwi na klucz biorę głęboki oddech. jest zupełnie jak w "Grze o tron" w odcinku o obronie Czarnego Zamku. Tonight we fight! And as the sun rises I promise you - Ambasada will stand!!!
I to właśnie w Ambasadzie Jurek doznał oświecenia. Zaczynał od - Ty nie wiesz, kim ja jestem! a skończył na - Jestem nikim. W tym miejscu właśnie doszedłem do wniosku, że jestem nikim. Wszyscy umrzecie!
10 cze 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
trafiłem akurat na kłótnię o Niemców i babki -_-'
trafiłem akurat na kłótnię o Niemców i babki -_-'
trafiłem akurat na kłótnię o Niemców i babki -_-'
Słodko.... :-)
Prześlij komentarz