Taka
pocztówka z mojego balkonu: siedzi koleś na ławce w ortalionie, ręce trzyma
na podołku, obok zwinięta w kulkę czerwona smycz, w tle w idealnej
perspektywie jego łaciaty pies robi kupę. Jest to jedna z
najśmieszniejszych rzeczy na świecie, gdy pies się wypróżnia.
Ponieważ projektujemy na zwierzęta nasze ludzkie uczucia możemy
bardzo łatwo zaobserwować prawdziwe lub też wyobrażone
zażenowanie srającego psa. Zdziwione, lekko zawstydzone spojrzenie
typu "o boże, to się dzieje znowu!", pozycja w jakiej my,
ludzie, robimy czasami siku pod krzaczkiem, to znaczy kobiety, bo
mężczyzn natura obdarzyła bardziej racjonalną funkcjonalnością
układu wydalniczego i nie wyglądają jak "rakieta, która ma
zaraz wystartować" (to jedyne zdanie, które zapamiętałam z
"Wojny polsko-ruskiej"). Sikający facet może śmiało
stwierdzić: "Drzewo, posiadłem cię!", podczas gdy
kobieta myśli raczej "Drogie drzewo, wybacz, droga łąko, nie
gniewaj się, serdeczny przyjacielu murku, moje siki mimo wszystko są
łagodniejsze niż spray obrażający Tuska". Beyonce napisała
niedawno tekst, szumnie określany jako esej, o tym, że równość
płciowa to mit. Postuluje w nim, żeby wychowywać dzieci w poczuciu
misji równościowej, dziewczynki ucząc szacunku do samych siebie i
świadomości własnych praw na rynku pracy i w relacjach
damsko-męskich, a chłopcom od berbecia wpajając wartości
emancypacyjne. Bardzo szlachetne, chociaż napisane w 10 minut, i
poprawiane pewnie przez trzech etatowych ghostwriterów, którzy
później płynnym ruchem przeskakują na twittera i inne media
społecznościowe, aby bronić Beyonce przed atakami ze strony
moralistów, filozofów, dresów, polityków i lekarzy. Czy
chciałabym być słynną wokalistką? Ni chuja. Nie dość, że nie
wolno ci przytyć ani kilograma ani nawet zjeść wafelka na ulicy,
bo od razu roztrąbią się o tym media plotkarskie na całym
świecie, to na dodatek musisz mieć idealny związek i cały czas
śpiewać o seksie, nawet jeśli w danym momencie życia interesują
cię kuchnie świata. A spróbuj tylko wspomnieć o tym, jak lubisz
opierdolić dobrą chińszczyznę, już za chwilę okaże się, że
wpierdalasz koty, i to tylko żywe i miauczące, bo takie smakują
najlepiej. "Beyonce przed występem zjada kota, żeby lepiej się
ruszać". "Pokojówka sprzątającą apartament Beyonce
znalazła w muszli klozetowej koci ogon oblany spermą Billa
Clintona". "Z garderoby Beyonce dobiegają kocie wrzaski".
Chcielibyście, żeby ktoś wam patrzył w kibel i wąchał ciuchy
pod pachami? Chyba nie. Za żaden hajs.
Wczoraj
oglądałam na TED wystąpienie francuskiego filozofa, który
twierdzi, że na ulicy bardzo łatwo rozpoznać ludzi świadomych
tego, jak dobrze wyglądają. Był to całkiem inspirujący wykład o
tym, że źle podchodzimy do tematu miłości, a główną przesłanką
było proste stwierdzenie, że każdy chce być pożądany. Robi więc
wszystko, żeby wzbudzać pożądanie u innych, a kupowanie drogich
spodni wcale nie wynika z materialistycznego podejścia do życia,
tylko z kultury, która cały system konsumpcji dostosowuje do
budowania tożsamości ludzi jako jednostek nieustannie pożądanych.
Właśnie poprzez wygląd podrasowany fryzurą, ciuchami, gadżetami
i innymi atrybutami statusu materialnego albo zwykłego wyczucia
stylu. Jeśli ktoś poświęca godziny na zakupy, przeglądanie
magazynów o stylu i dobieranie paska do skarpetek to idąc ulicą
czuje się jak celebryta, bo wie, że wygląda dobrze. Sprawdził to
czterdzieści razy w swoich pięciu lustrach, więc nie musi już
nawet patrzeć w witryny, ewentualnie w jakimś ironicznym miejscu
strzeli sobie samojebkę. "Chcę zdjęcie pod tym rododendronem,
bo jestem próżny i życzę sobie, żeby cały facebook wiedział,
że jestem w ogrodzie botanicznym i to jeszcze w kurtce od Freda
Perry. A nadto wszystko chciałbym, żeby zobaczyła mnie w niej moja
była, bo schudłem 1,5 kilo i może nawet widać". Jego cała
postawa ostentacyjnie manifestująca, jak bardzo ma wyjebane,
świadczy o tym, że nie ma wyjebane wcale. Zanim wyszedł z domu
bardzo się postarał, a "wyjebane" to mit, w który już
dawno nie wierzę. "Wyjebane" to zaprojektowana przez
krytospeców od automarketingu tarcza odbijająca pociski braku
akceptacji, upokorzeń ze względu na typowość lub odmienność i
wszystkie inne kompleksy, którymi jesteśmy obdarowywani w
dzieciństwie jak dziewczyny goździkami w dniu kobiet. Bardzo mi się
podobała ciepła i ludzka konstatacja tego filozofa, że tak
naprawdę wszystko, co robimy, wynika z tego, że chcemy być
kochani. Problem bierze się jednak stąd, że robimy to źle, dając
się wessać w narcystyczny balet luster. Ostateczny wniosek był
taki, żeby zrozumieć swoje słabości i się z nich śmiać. Boisz
się myszy, nie umiesz odpyskować starej sąsiadce w windzie i
nieustannie wpadasz w dziury w chodniku? Wcale nie odbiera ci to
godności. Polecam wyjść czasami do sklepu w piżamie, daje to
spory dystans do siebie. Obudził mnie dzisiaj kumpel z mieszkania
obok, żebym odebrała jakąś przesyłkę od kuriera, który czekał
pod bramą. Ni chuja nie wiem, co to było, ale miało trzy metry i
musiałam się z tym pałować na piechotę pięć pięter, bo ja i
to coś nie mieściliśmy się do windy. Założyłam więc tylko
dresy na gołą dupę i poszłam po śniadanie i wafelka, mijając w
drodze do sklepu jakąś zbulwersowaną kobietę, która bardzo
głośno komentowała niesprawiedliwość społeczną w kierunku
zupełnie niezainteresowanej tematem matki z dwójką dzieci, której
ciężkie reklamówki wżynały się w ręce, a słuchała, bo
nauczono ją kiedyś szacunku do starszych. Chwilę później baba
dalej w świetnej formie wparowuje z impetem do sklepu i staje przed
półką z chemią gospodarczą i tym podobnymi, a półka ta w
sklepie Rebis szczyci się wyjątkowo komunistycznym, tanim
asortymentem. "Bauer, brutal, nivea, ziaja, kolastyna. Dosia, E.
Pani mi powie, który proszek, który krem pachnie?! Kiedyś to tak
pachniały jak reklamowali, a teraz to już wcale!". I łapie za
fartuch jakąś młodą pracownicę sklepu, która wyrywa się
krzycząc "Bryza pachnie!!!", a ja ze sprzedawcą
wymieniamy znaczące spojrzenia i dialog -7,16. Jest 16 groszy? -
Jest, proszę. A pewnie wcale nie byłam lepsza, bo nie umyłam
jeszcze z rana zębów, a przed snem jadłam szczypiorek. Myślę, że
ludzie ze strzeżonych osiedli różnią się od nas ze śródmieścia
tylko tym, że mają lepsze piżamy. Nawet Beyonce nosi czasami
piżamę. Między okresami, kiedy jest "Crazy in love" albo
"Drunk in love" je pewnie też szczypiorek. Założę się,
że można o tym gdzieś poczytać.
A, i
jeszcze jedna sprawa odnośnie bycia swoim własnym celebrytą.
Kojarzycie te wszystkie przemowy sławnych ludzi odbierających
Oscary albo Grammy, jak to dziękują Bogu, rodzinie, psu Kevinowi i
córce Mary Lou? A także swoim producentom i wszystkim z kartki oraz
tym, o których zapomnieli. Nastała ostatnio moda na fejsbukach
polegająca na łojeniu browara za jednym zamachem i nagrywaniu o tym
filmików. I nagle każdy z nas może się poczuć, jakby odbierał
Oscara (bo to sezon na Oscary, ale może też być nagroda
Independent Spirit albo inny Fryderyk), chociaż nikt jeszcze nie
podziękował Bogu. Jest to zjawisko z pogranicza polskiej kultury
picia (Ze mną się nie napijesz?) i ironicznej samojebki. Oglądam
te filmiki z wielkim podnieceniem marząc o tym, że ktoś w końcu
beknie albo mu się uleje (pozdro Szymon), jest to rozrywka świetna
choć na najniższym poziomie, chciałam jednak tu oto wszem i wobec
oznajmić, że nie mam zamiaru przyjmować żadnych nominacji ani
kupować kraty piwa (do wczoraj myślałam, że krata piwa to
czteropak, ale ktoś rezolutny wyprowadził mnie z błędu), mam
zamiar bawić się waszym kosztem za darmo. Trochę dlatego, że mi
jako matce i babce nie wypada, trochę też z prozaicznego powodu, że
nie umiem kręcić filmików, a mój telefon przeżył już dwie
herbaty i nie odbiera nawet mmsów. Także pozdrawiam i niech wam się
browar leje po brodzie aż do pępka. Peace!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz