28 paź 2009

Parę refleksji po wrocławskim Marszu Równości, czyli o wąskiej granicy między jajem a tortillą

Nigdy nie gnało mnie na ulicę, żeby machać transparentami. Jako introwertyczne dziecko swoich rodziców pielęgnowałam ogródek swojego życia wewnętrznego w małym, zawsze trochę cuchnącym pokoiku oddając się mentalnie klimatom trochę z Dostojewskiego, trochę z Masłowskiej. A tak naprawdę jestem nieodrodnym dziecięciem popkultury i wolę obejrzeć serial. Jeżeli w coś wierzę to dyskretnie, zasłaniając się kurtynką z sarkazmu i obwiązując sobie głowę elastycznym bandażem. Nie lubię mieć stanowczych poglądów, bo nie lubię się ideologicznie ścierać, zawsze wtedy ktoś despotycznie podnosi głos albo rękę. Ale na marsz poszłam. Chciałam być tym +1, bo każde plus jeden nawet bez transparentu sprawia, że przedsięwzięcie wyglada mniej absurdalnie. Ryzyko absurdu jest wielkie, bo to Polska. Polska znajduje się w głębi Afryki i jej mieszkańcy żywią się wszelkim robalem popijając niezdatną do picia wodą. Przy okazji praktycznie zatracili wiekową duchowość opartą na rytuale. Taka jest Polska mentalnie. Spodziewać się można było wszelkich pochodnych zadymy. To jakby prowadzili na szubienicę seryjnego mordercę, tyle było wokół nas policji. Idąc w pochodzie, na szarym końcu, z Urszulą i Pau śmiałyśmy się, że jesteśmy rzepem na końcu ogona, li i ino puchem marnym, mijaliśmy gapiów. Przecierające okulary starsze panie z bawełnianymi torbami pełnymi jajek i śmietany rozdziawiały usta. Pewnie studenci demonstrują, ależ mamy panie dziwną młodzież w tym kraju, zgniły dziki zachód. Na balkonach całe rodziny, w pokojach zaparowane przyspieszonym oddechem szyby, panowie w bokserkach, matki z chochlami między jednym nalanym talerzem zupy a drugim wyszły popatrzeć na show. Gdyby nie armia samby zagrzewająca do boju iście pogańskimi rytmami czułabym się jak w marszu żałobnym albo pochodzie z okazji bożego ciała. Raz - jest nas ciągle za mało i dwa - jak można "żądać" tolerancji? Ton roszcząco-prowokujący, w jakim częściowo odbył się marsz, to trochę pomyłka. Albo trochę polityka. Ja nie myślę politycznie. Ja myślę o debilu, który rzuca w pochód ziemniakiem (zginąć od ziemniaka w marszu równości, to dopiero bohaterska śmierć!), żeby pójść z nim na wódę do parku i posłuchać, dlaczego nienawidzi. I nie dać się nienawidzić. Bo taka jest specyfika marszu równości w Polsce - tworzymy pole bitwy. Wąskie sfrustrowane umysły podłapią to natychmiast i będziemy na siebie krzyczeć zza muru uzbrojonej po zęby policji. Oni mają swoje szaliki, my mamy tęczowe flagi i transparenty. Na polu ideologicznym mamy się nienawidzić, mamy się w tym nakręcać jak stare zegarki, żeby zabulgotać czystym oburzeniem o braku tolerancji albo o tym, że dewiantom pozwala się chodzić po ulicach, chociaż w podstawówce może nawet piliśmy oranżadę z tej samej butelki. Mechanizmy nienawiści są banalne. Z jednej strony być może nie da się tego zrobić inaczej niż przez marsz, z drugiej jednak nie jestem w stanie podpisać się pod żadną formą agresji kojarzoną z marszem, również pod tonem roszczeniowym. Nie potrafię, bo to nie ja. Powiecie mi, że jak dostanę w mordę od łysego to zacznę myśleć inaczej. Może i tak. Może jestem naiwną idiotką, która wierzy że zmiany można dokonać drogą ewolucji, nie rewolucji, że nie trzeba krwi i łez, a marsze jak na zachodzie mogą być radosną afirmacją kolorowej odmienności zamiast serią żądań wykrzykiwanych tępym ludziom w sam rdzeń kręgowy ich ograniczonego światopoglądu, powodując ognisko zapalne zamiast uścisku dłoni. Pojawiło się pewne uczucie budującej solidarności, kiedy szłam z tymi ludźmi, ale z drugiej strony mogłoby być nas tam 500 zamiast 200, kątem oka wyłapywałam gejów i lesbijki stojących na chodnikach za sztabem policji i przyglądających się, czasami nieśmiało wchodzących do marszu, czasami tylko uciekających przed aparatami i kamerami. I przedstawiciele mediów żądni zadymy. Zaraz u wejścia na rynek, gdzie zablokowali nas łysi, w stronę marszu poleciały jajka, ziemniaki i cebule. Prawie tortilla, chociaż to nie Hiszpania. Powinniśmy być mądrzejsi. Każdy kto ma do tego predyspozycje jest wręcz zobowiązany. Marsz marszem, ale spotykamy się twarzą w twarz na co dzień. Nie nakręcajmy spirali nienawiści, dajmy się lubić. Jeżeli ktoś karmi się nienawiścią prawda jest taka, że skieruje ją gdziekolwiek. Jeżeli ktoś zalaminował sobie mózg w puszce po konserwie i macha ci nim przed twarzą jako kodeksem moralnym potraktuj go lepem na muchy a nie gazem pieprzowym. I pamiętajmy, że demokracja to system który owszem, opiera się na pojęciu tolerancji, ale też na haśle wolnej woli w granicach prawa. Nie można nikogo zmusić do tolerancji. You think you can defeat me with your rebellious beard?

parę fot z marszu na blogu Pawła: tu

Brak komentarzy: