Zastał nas w Pradze wypizdówek, minus siedem na dobry początek. Zastał nas też głod, także pieczony z miłością schab mamy Jago został entuzjastycznie pożarty jako alternatywa dla parówek. Miasto samo w sobie to wielki, włochaty potwór z przyciężkimi wykwitami architektury i sztuki oraz kulturowym mixem z przewagą Azjatów i Hiszpanów. Absolutnie zakochałam się w Źiźkowie - żydowsko-chińsko-bałkańska dzielnica o nieodpartym uroku i klimatycznych lokalach i lokalikach. Erasmusowy miot natomiast wyglada pewnie tak jak wszędzie. Jest mi dobrze, oswajam się szczeniacząc, złorzecząc i pstrykając.
19 lut 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz