1 maj 2014

Kiedy ty mówisz przepraszam, ja mówię spierdalaj, heeej, hoooo!

Tak prędko, bo czas goni, ktoś w tej ambasadzie za barem stać musi. Pracowałam kiedyś w fabryce ciastek na nocne zmiany i jak tylko zamykałam oczy po powrocie do domu widziałam zapierdalającą taśmę i siebie nie nadążającą z pakowaniem babeczek do plastikowych opakowań. Budziłam się spocona, przerażona, że fabryka przeze mnie nie wyrabia, że stare angielki drą na mnie mordy znad swojej dziesięcioletniej kariery w zakładzie pracy, że z pośpiechu gniotę te ciastka i wszystko jest nie tak. Po latach przestałam się tak przejmować swoją pracą. Teraz zamiast ciastek mam pijaków, którym trzeba szybko wlać wódki w gardła i napchać brzuchy żarciem, a w pewnym stanie mentalnym w środku nocy nie uznają oni sytuacji czekania. To, co działo się wczoraj w wigilię nadchodzącej majówki u nas w barze przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Jesteśmy miejscem nastawionym na przemiał ludzi, jest tanio po to, żeby każdy Wrocławianin przed imprezą na pasażu wpadł do nas na wódkę i czekając na taksówkę również zaszedł na szybkiego szota, a później następnego, bo wiadomo, że wódki nigdy nie za mało dopóki nie jest za późno. Lokal niestety jest wąski i ma swoje ograniczenia, to znaczy my jako barmani mamy, nie działamy na przykład bez picia wody i sikania, jednak spróbuj wlać sobie szklankę mineralnej przy klientach to zatrują ci ją samym spojrzeniem, jak to, lejesz komuś innemu niż mi? Presja stania za barem przy czterech rzędach kotłujących się po drugiej stronie ludzi, nakręcanych już niemal wyłącznie potrzebami fizjologiczno-hedonistycznymi, czyli żreć, pić, żreć, ruchać, dupy, dupy, pić, ujebałem koszulę nie szkodzi, jest ogromna. Te spojrzenia, które błagają albo żądają natychmiastowej obsługi wypalają dosłownie dziurę w czaszce. Kiedy zaczyna się tak wielki ruch jedyną metodą jest nie podnosić wzroku i sprytnie wypatrywać spode łba jednego klienta, który będzie następny. Wtedy oczywiście wszyscy próbują z tobą złapać kontakt wzrokowy, to połowa sukcesu, pamiętaj, jesteś niewidzialna. Biją się? Oby tylko nie trafili we mnie szklanką. Zostałam wychowana na grzeczną osobę, u mnie w domu zawsze było dzień dobry, dobranoc i smacznego, ale jak słyszę "PRZEPRASZAM!!!" po raz setny w ciągu minuty to ogarnia mnie żądza mordu. To nie jest miłe przepraszam, jest to przepraszam typu: "Nooo, już jesteśmy, może by nas ktoś obsłużył", albo bezrefleksyjne "Przepraszam, nie mam soli do tatara!!!", a ja tutaj kurwa o panie mam cztery ręce i jak jedną leję browara, drugą kasuję trzy wódki, trzecią wyrzucam śmieci, to czwartą drapię kolegę po jajach i równie dobrze mogę panu przynieść sól z końca baru, skoro nic nie robię, prawda, zwłaszcza że sól stoi dwa metry za panem. Mówię wtedy zazwyczaj "A może dupę ci jeszcze wytrzeć?", chociaż raczej do siebie. Prosta matematyka - trzech barmanów, trzydziestu czekających na obsługę klientów (żreć,chlać, ruchać, dupy, żreć, chlać, taksówka), z których każdy chce być pierwszy, i do tego piętnaście żądań o nowy widelec bo upadł, chusteczkę, bo wylałem siedem wódek i mi kapie na kolana, wykałaczkę, bo mam coś w zębach i drażni, sól, pieprz, szybko wodę, papieru toaletowego nie ma!, widziała pani klucze!!, Agata wlej trzy Jamesony dla Pawła (puszcza oczko, kim jest kurwa Paweł), skąd chuju znasz moje imię, jeb upadła szklanka, pierdut ktoś poslizgnął się na maśle, ale halo, nie ma nawet miejsca, żeby upaść, więc tylko szturcha stolik, spadają dwie szklanki, lód się toczy między stoły, PRZEPRASZAM czy można chusteczkę!!! Przepraszam, jeszcze trzy wódki, co z tego, że akurat robię drinka i w myślach już nalewam zamówione przed chwilą piwo, trzy wódki, teraz, dla mnie, ja ja ja ja!!! Więc to jest tak, pot z dupy, nie myśl o tym, że jesteś głodna i zaraz się zeszczasz jak krzykniesz "Proszę tatar!", nie myśl o tym, jaki z tego klienta burak, złota zasada : ty się z nim pomęczysz trzy minuty, on będzie burakiem całe życie. Wczoraj dokładałam wódkę do lodówki, stało nade mną z pięciu typa, żeby obsłużyć, a co pani robi, przepraszam, przepraszam!!! Gapią się człowiekowi na ręce, wszystko wtedy upada, pot z czoła prosto do lodówki, pot z pleców cieknie po rowku, jestem wrakiem, nie wytrzymam, przepraszam, sprzątnie ktoś w końcu ten bar, tak się klei, ja tu się nie będę opierać, to spierdalaj, krzyczę do lodówki, bo przecież nie do niej, uśmiech krzywy jak źle rozwiązane zadanie na maturze, i myśl, taka bystra - jak sobie roztrzaskam butelkę na głowie to będę mogła iść do domu! I już to prawie robię, barowe harakiri, ale baba od "bar się klei" przerywa mój tok dywagacji, miała pani wytrzeć, normalnie stąd wychodzę, moja wina że nie trafiasz do mordy tylko na blat, chuuuje, atak furii na kuchni, jebnięta dwa razy z całej siły ściana, spuchnięta ręka, ale już spoko, już się śmiejemy, to przecież zabawne, patrz, jakie zabawne, kocham swoją pracę. No właśnie, bo w sumie kocham. Tak bardzo, że właśnie znowu tam idę.

7 komentarzy:

Jagoda pisze...

Czy wszyscy klienci są tacy źli? ;-)

Anonimowy pisze...

nie... ale podczas jednej zmiany, w trakcie największego rozpierdolu zawsze znajdzie się kilku właśnie takich...

Anonimowy pisze...

No a potem złażą się znajomi i chcą gadać wtedy kiedy jest największy zapierdol i oczywiście patrzą pieskim wzrokiem czy aby im nie nalejesz darmowego szota.

maggot pisze...

Normalny klient jest jak teleportacja na egzotyczną wyspę podczas sztormu, żeby nie było że nie doceniam, tylko że alkohol i dragi zamieniają ludzi często w bezmyslne głodne cielęta, które już tylko szukają cyca z wódką ;)

Jagoda pisze...

ale z ręką już ok? :-)

maggot pisze...

Z ręką tak, ale z głową nieteges

Jagoda pisze...

tzw. stan stały i nieuleczalny? :-P