29 lis 2009

Wernisaż

plakat by super-cat-bat-zo

strona wydarzenia na FB: tutaj, wpisywać się brać.


http://www.bandstandbusking.com/.
Znalazłam to zupełnie przypadkiem. Grupa ludzi związanych z przemysłem muzycznym organizuje luźne akustyczne występy różnym kapelom w parkach londyńskich, widownia jest zazwyczaj niewielka i w dużej części przypadkowa. Nikt nikomu nie płaci. Micachu & the Shapes akustycznie są jeszcze bardziej pogięci. Szperam ostatnio dużo w necie i zazdroszczę trochę tym, którzy kupują kolorowe magazyny o sztuce drukowane na dobrej jakości papierze, bo przynajmniej w ich lekturach jest jako taki porządek. W moim życiu porządku zawsze brakuje. Chodząc po kuchni generuję kapciami nieregularny rytm przyklejania i odklejania się od podłogi. Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem przeprowadzam się już pojutrze. 10 minut od OPT, 5 minut do Kamili i Agaty, 15 do Bana, ściana w ścianę z Lewko, więc jestem w niebie. Szykuje się pojebany tydzień. W piątek zapraszam na wernisaż na 18:30 w galerii Szewska 36, w podziemiach Instytutu Historii Sztuki. Trochę to wszystko powstaje w chaosie, ale mam nadzieje, że się powyrabiam. Jakaś puenta? Statystyczny Polak nie buduje chuja ze śniegu. Tyle ode mnie w tym odcinku, trzymajcie się ciepło, mocno wiążcie szaliczki.

25 lis 2009

Dlaczego Twilight 2 to zły film

Anka wczoraj stwierdziła, że zbliża jej się okres, bo dwa razy popłakała się czytając "Metro". Raz na ogłoszeniu, że ktoś ma do oddania małego kotka, drugi przy informacji, że palenie tytoniu powoduje choroby serca. Na "Twilight 2: New Moon" jednak nie płakałyśmy, wydawałyśmy z siebie za to odgłosy zażenowania średnio co kilka minut. Ten film składa się w tak strasznej części z komunałów, że nie da mu się tego wybaczyć tak, jak wybaczało się jego poprzednikowi. Teoretycznie powinno być lepiej - depresja jest zaiste malowniczym stanem do oddania w filmie, ale miraż Edwarda, który regularnie pojawia się oczom Belli, nie zmieścił się dla mnie na marginesie tolerancji dla kiczowatych efektów. Ogółem mówiąc jest tanio. Wierzę, że popkultura potrafi się ładnie wystroić w obrębie różnych gatunków filmowych i po prostu sprawiać przyjemność, odwołując się do standardowego pakietu kiczowatych emocji, które wszyscy posiadamy, zwłaszcza przed okresem. W tym kontekście "Księżyc w nowiu" obraża naszą inteligencję gatunkową. Żaden wybuch lub przerysowana manifestacja uczuć nas nie zaskakują, bo wiadomo, że chodzi tu o historię miłosną, dla której konflikt wilków i wampirów ma być tylko tłem. Ale na boga, kiedy po raz setny słyszę "Muszę się tobą opiekować"; "Zostawił cię bez opieki"; "Dziękuję że zaopiekowałeś się Bellą"; "Ja też mogłabym się tobą opiekować, gdybyś mnie zmienił" to mam wrażenie, że scenarzyści wywodzą się z niemieckiej redakcji Bravo i nigdy w życiu nie widzieli pornola. Film borni się pod względem przyrodniczym, bo krajobrazy wymiatają. Jako instruktaż namiętnych pocałunków już nie bardzo. 100% węglowodany. Pierwsza część broniła się emocjonalnością a'la "Dawson's creek", druga pozbawiona tej naiwności jest już tylko czystej wody komerchą. Jeśli przyjdzie wam do głowy iść do kina na "Księżyc w nowiu" lepiej połknijcie mydło. Wyjdzie na to samo.


Zamiast tego polecam krótki metraż Spike'a Jonze'a z Kanyem Westem: tu

23 lis 2009

THE GAP










Gdyby świat miał twarz miałby też wielka szparę między zębami. To dlatego, że zawsze gdy się śmieje, śmieje się pod wiatr.

Mój misiacek, czyli o ryzyku wpisanym w cenę biletu MPK

Każdemu się zdarza, istotnie nie jesteśmy z kamienia i mamy żołądki, ale to co dziś ujrzałam trochę mnie przerosło i muszę się podzielić. Jechałam rano z Sylwią autobusem, na samym końcu z widokiem na tatę z synkiem, rozmawiałyśmy o dyskotekach i chłopakach, panowała harmonia, spocone wąsate kobiety i żerniccy żule rozmieścili się na powierzchni autobusu zgodnie z panującym we wszechświecie porządkiem, oddychałam pełną parą i kuliłam nogi z entuzjazmem dziecka, które nie sięga do ziemi, było miło. Gdzieś w okolicach Dworca Świebodzkiego przesunęłam leniwie wzrok w stronę taty z synkiem i się zaczęło. Gore, jak boga kocham. Mały w zwolnionym tempie, ale z ciśnieniem szlaufa wypuszcza z siebie kaskadę różowych rzygów. Widzę każdy detal tej sytuacji, widzę zdecydowanie za dużo. Na progu traumy i szoku obserwuję kolejne kaskady, mamy nową Niagarę panie i panowie, psychodela na full volume, teledysk do piosenki Pink Floyd. Zdezorientowany tata (za oknem energicznym krokiem idą brzuchate panie z paczkami chrupków pod pachą) otwiera plecak (słońce zza szyb razi w oczy, Sylwia szturcha mnie pod żebro, ktoś nuci nową Chylińską), a dziecko po ściance plecaka (reebok) wypuszcza kolejne fale. Myślę o polach pełnych truskawek, wyobrażam sobie siebie w słomkowym kapeluszu na leżaku, z książką i wiernym psem śpiącym na stopie, jest taki piękny dzień, wyobraźnia walczy z traumą, no ale niezbyt, no niezbyt, gęsty truskawkowy rzyg spływa do plecaka, ojciec popadł w katatonię, świat zamarł na chwilę, tak mógłby się zaczynać dobry film katastroficzny. I nie żeby było mi niedobrze, żebym chciała przybić pionę z maluchem i dodać coś od siebie, być może na żółto, jest mi niezręcznie, niekomfortowo, chciałabym wysiąść. Cały autobus patrzy już na dzieciaka, który obcierany przez ojca higienicznymi chusteczkami wyłapuje te spojrzenia pełne obrzydzenia i zaczyna płakać, wielkimi krokodylimy łzami, sam nie wie dlaczego, ale czuje że zrobił coś złego. Patrzy na misia, którego cały czas trzymał w ręku, miś wygląda jak tajwańska maskotka dodawana do Happy Meala w McDonaldzie, i zaczyna wyć "Mój misiacek, mokry!" podczas gdy tata wyciera raz siebie, raz jego, ciągle z wyrazem katatonii na twarzy, czyli właściwie bez wyrazu. W końcu zapina plecak (reebok) pełen różowych rzygów i wysiada z małym na Świebodzkim. Tak sobie teraz wyobrażam omen na złą niedzielę. Bo to był kiepski dzień.

20 lis 2009

pozdro 600 for Jack Smith

Nie wiem za dużo o kręceniu jointów, ale ostatnio dowiedziałam się o niejakim Jacku Smith'cie. Ów Kowalski był co najmniej nieprzeciętny. Jako bliski człowiek z kręgów Warhola, który jak wiemy obrósł woskiem i świeci się od lat mętnym światłem legendy popświatka, był prawdopodobniej jedynym współczesnym Warholowi artystą, ktorego ten szczerze podziwiał, tak samo jak Courtney Love podziwia PJ Harvey ("PJ Harvey to jedyna artystka, przy której czuję się jak gówno"). Smith poza swoimi nowatorskimi pracami zasłynął tym, że celowo zaraził się wirusem HIV. Żeby zwiększyć ryzyko zakażenia uczestniczył w praktykach znanych jako barebacking (BB), orgiach lub przypadkowych kontaktach seksualnych bez zabezpieczeń. Jest to zwyczaj praktykowany do dziś w coraz większym gronie fanów adrenaliny, ale o tym się nie rozmawia. Smith oczywiście w końcu się zaraził. Oficjalnie twierdził, że śmierć spowodowana powikłaniami AIDS jest gloryfikacją dla artysty, bo daje ci wstęp do klubu ofiar pewnego stylu życia, a tym samym do historii. Fenomen Jacka Smitha to prawdopodobnie jedna z niewielu rzeczy, które mnie ostatnio zszokowały. Slava Mogutin w ramach inicjatywy Visual AIDS zorganizował ostatnio wystawę zestawiając prace z kręgu artystów gejów, którzy byli ofiarami epidemii wirusa HIV na przełomie lat 80tych i 90tych. Projektowi patronuje nie kto inny jak Jack Smith, długodystansowy samobójca przez wzgląd na łączenie życia ze sztuką, przewrotnej mistyki z regularną sraczką. Zapraszam, żebyście sobie poogladali: http://www.thebody.com/visualaids/web_gallery/2009/mogutin/01.html, sam projekt jest o tyle drażliwy, że znając zdjęcia Nan Goldin i mając przynajmniej średnie pojęcie o kulturze gejowskiej unaocznia się bardzo cienka granica pomiędzy seksem a śmiercią. I mówię o tym abstrahując od pokazywanych prac, za wyjątkiem jednej, która mnie chyba najbardziej wbiła w fotel. Z HIV można żyć, ale zapomnij o czystym ciele, które cię nigdy nie zdradzi, solidnym zwieraczu, który utrzyma w środku to, co ma utrzymać, za to musisz się oswoić z tym, że twój mocz przyjmuje wszystkie kolory tęczy. Praca Roberta Blanchona nazywa się "Plama" i opowiada o tym, że czasami umieranie jest trochę zdychaniem we własnym gównie.


"Stain" by Robert Blanchon

17 lis 2009

13 lis 2009

Alternatywna historia św. Mikołaja

Wczoraj wchodząc późną nocą do Niskich namierzyłam na stoliku przy wejściu figurkę św. Mikołaja wielkości krasnala ogrodowego. Podeszłam, obwąchałam i coś mnie tknęło żeby polizać (widocznie to efekt zadawania się z Loczkiem). Okazało się, że cała jest z czekolady, więc zeszłam na dół z plotą. Krążyliśmy później wokół Mikołaja całymi wycieczkami, nieśmiale rwąc po kawałku czekolady z buta, aż w końcu Gośka wzięła go pod pachę i zniosła na dół, rozłupała czaszkę piąchą i całe Niskie zaczęły jeść. Rzucali sobie po kawałku głowy, kawałku ręki, dzielili się nim jak opłatkiem. Nikt się zbytnio nie przejmował, że skoro ktoś go porzucił to coś musiało z nim być nie tak. Może był po prostu nieudanym prezentem pozostawionym z racji gabarytów na pastwę pijanych i głodnych? W każdym razie niezjedzona połowa Mikołaja wylądowała rozłupana na parkiecie. Jeśli ktoś z was klei się dziś do podłogi to właśnie dlatego. Followed by photos wkrótce.


We secretly long to be some part of a car crash

10 lis 2009

3 lis 2009

Ballada o celnym strzale, zapraszam!

Jutro, albo i dziś, czyli we wtorek o 18:00 w BWA Studio zaczyna się festiwalowy cykl "Ballada o celnym strzale" /Interzone/, w ramach której ja i Ban pokazujemy swoje zdjęcia, a punkt 18sta Luc Matchlock da wykład o antyglamourze w fotografii. O 19:30 zaczną się slideshowy, także zapraszam każdego kto ma ochotę. Będzie lepsza faza niż po ogórkach gruntowych.

"We Bark On Sundays" - Agata Kalinowska
W zasadzie nie chciałam stworzyć kolejnej ballady o pokoleniu straconych, bo słowo pokolenie niesie za sobą zbyt dużo dramatyzmu. Zdjęcia, które składają się na ten zestaw, opowiadają o pewnej teraźniejszości, która mi uciekła. Jest to historia o fragmentach, o chwilach zanim stały się częścią opowieści i wpadły w nurt pamięci, która je przetwarza. Przede wszystkim jest to jednak historia o ludziach, o nadziei i szukaniu sensu, zabawie i smutku, bliskości i oddaleniu. Trochę też o tym, że wszystko jest przygodne. Każdy szuka własnych świętości i są one teraz tak małe, że nie potrzebujemy kościołów, żeby je tam upchnąć. Mieszczą się w kieszeni.


"Przedwiośnie" - Karolina Zajączkowska

Tytuł cyklu równocześnie nawiązuje do faktycznej pory roku, która sama w sobie jest przejściowa i nieskonkretyzowana, jak i do tytułu obowiązkowej lektury szkolnej. Wynika to z faktu, że bohaterami zdjęć przeważnie są osoby uczące się w liceum. Młodzież powoli wkraczająca w dorosłe życie. Wszystkie te zdjęcia zrobiłam po, przed lub w trakcie imprez. Takie życie nie ma żadnego sensu. Albo ma.



Szczegółowy program TU