29 sty 2009



Trail of dead zanim zdziadzieli

Thomas Prior














thomasprior.com

Katuję cudze zdjęcia i coraz bardziej czuję, że jestem na rozdrożu.

Ostatnio mnie trochę poniosło, ale to dlatego, ze Tomaszewski solidnie zadziałał mi na nerwy. W sumie nie ma to jak klasyczna centralna.

27 sty 2009

by Juliana Baisley from the book "The Lapdancer"


Wczoraj na przegląd foto przyniosłam, wbrew powszechnie ustalonym regułom, zdjęcia w kolorze. Było ich dużo. Filipa zatkało: "Nie wiem, co mam ci o tym powiedzieć. Daje mi po oczach ten żółty". Więc usuneliśmy wszystkie żołte, ale Filip ciągle trzymał się za głowę. Mam się stawić jeszcze raz, tym razem z czarnobiałymi. Przy okazji wypłynął problem, nad którym się zastanawiam od jakiegoś czasu. "Masz jaja i świetnie łapiesz sytuacje (o na przykład to, jakie to jest głupie haha) ale boję się, że na snapshoty możeby być dla ciebie za wcześnie". Przy tej wątpliwości zostałam. Będąc obecnie posiadaczką olympusa mju II (niestety nie stylusa z superjasnym obiektywem F2,8, tylko zoom'a 115 z F4,6) przypieczetowałam pewien deal sama ze sobą. Tylko snapshoty. Mierzi mnie fotografia tradycyjna, po prostu. Za postem Lokalnego przejrzałam zdjęcia Tomaszewskiego i poza tym, co ja nazywam perfekcjonizmem w chaosie, nie poczułam nic. Są dobre, ale to po mnie spływa. Chyba robię się skrajna, ale już nad tym nie panuję. Naprawdę. Gdy kompozycja zdjęcia sugeruje więcej niż 0,3 sekundy myslenia nad rozplanowaniem elementów już mam ten grymas na twarzy, już mnie wkurwia, już mam rewolucję na ustach i wznoszę sztandar. Dla mnie fotografia ma być dynamiczna, żywa, a obecność fotografa trochę anonimowa, właśnie przez ten chaotyczny i pozornie całkowicie intuicyjny kadr. Plus chamski flash najlepiej, po prostu uwielbiam. Większość zdjęć studyjnych mnie denerwuje. Podobnie jest z czarnobiałymi. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć: to wypisz się z opt. Nie o to chodzi, złosliwy. Zanim zacznę dodawać trzycyfrowe liczby muszę przerobić tabliczkę mnożenia. Wiem to na pewno. Jednocześnie ani przez chwilę nie myślałam, żeby zaprzestać snapshotów. Plan na następny semestr to więcej zdjęć studyjnych. I analog. Tak, zdecydowanie analog.

Żeby być bardziej precyzyjna linkuję to, co mnie ostatnio zachwyciło. Juliana Baisley, zaraz po ukończeniu kursu fotograficznego na NYU, przez kilka dobrych lat pracowała jako tancerka w klubach goo-goo. Efektem jest album "Lapdancer". Coś, co raczej nie przeszłoby w Magnum, nie ze względu na tematykę, tylko na formę. Odbijający się na twarzach i w szybach wszechobecny flash nadaje tym zdjęciom tej ostrosci i brutalności, bez której byłyby nijakie. Podobnie jest z kadrem: kiedy nie łapię się za brodę, żeby stwierdzić: "Hmmm... co za kadr, hmmmm..." to znaczy, że kadr jest dobry, bo kompozycja nie przesłania sytuacji ani postaci. Więcej zdjęć Juliany na jej stronie: www.julianabeasley.com.

26 sty 2009


















te zdjęcia z Kamfory może i są już trochę tendencyjne, ale co ja poradzę, że lubię

24 sty 2009

Girl's first mju

















Mały quiz z cyklu "Kto to powiedział": To największa popkulturowa wpadka, stary, umówmy się!!!

Jak wszystko pójdzie zgodnie z naszą utopią i jak faktycznie dostanę spadek zakladamy z Jaszczurem biznes porno. Pierwszy film będzie o zakonnicy i strażaku. W drugim wprowadzimy postacie ze światów alternatywnych.

22 sty 2009

Rewolucja seksualna w krzywym zwierciadle, czyli dlaczego warto być w mniejszości

Zaczęłabym od tego, że znalazłam rzęsę między jedynkami. Mój fryzjer Henry mówi, że w Japonii fryzjerzy strzyga w styropianowych maskach na ustach nie tylko dlatego, że ogólnie są nacją, która darzy maski wielką sympatią. Po prostu włosy Azjatów są bardzo twarde i ostre, a wpadając do ust ranią delikatny azjatycki przelyk. Tyle w kwesti anty-akademickiego wstępu.
Dzisiaj obudziłam się w swoim pokoju z ciążącą na mnie odpowiedzialnością co zrobić z jednym z trzech wolnych dni w tygodniu. Ponieważ w pokoju nadal mam jakieś 17 stopni (po tym, jak wczoraj zostawiłam otwarte okno na 14 godzin i kaloryfery przez całą noc nie grzały, czyli ogólnie nowelka pozytywistyczna o spaniu w dwóch bluzach) wywloklam się z łóżka dość późno. Towarzyszył mi jednak pewien niepokój, z ktorym poradziłam sobie zaciągając mały dług w świecie intelektualnych fantazji. Postanowilam napisac cos mądrego. Temat siedzi mi w głowie od dawna. Któregoś razu bowiem siedziałyśmy sobie z Anką nad rzeką, jeszcze wtedy, kiedy dało się wypić na dworze piwo, i Anka nagle zaczęła mówić, jak bardzo wkurwiaja ją mniejszości seksualne. W tym jakże powierzchownym stwierdzeniu tkwi jednak pewna podpucha. Powiedzieć na głos "wkurwiają mnie geje i lesbijki" to prawdopodobnie jedna z najbardziej niepoprawnych rzeczy, jakie można wyartykułować w cudownej, wolnej, miodem i mlekiem płynacej dobie globalnego liberalizmu. Pozornego liberalizmu, drodzy państwo. Problem, który Anka wyłuszczyła, nie dotyczył jednak sfery obyczajowej tudzież wstretu do seksualnych praktyk, dotyczył natomiast sfery politycznej. Obsesja poprawności zasłania nam oczy, i nie łudźcie się, że was to nie dotyczy. Prawda jest taka, że pomimo ciągłej nagonki na homofobów, nieustannego szczucia nieoświeconych polityków, którzy zakazują parady równości, homoseksualisci poprzez swoj status ofiar to prawdopodobnie najbardziej mocarna mniejszość od czasów ruchu antyrasistowskiego. Uprzywilejowanie polityczne objawia się przede wszystkim tym, że głos mniejszości seksualnych, jakkolwiek nie byłby pełen oburzenia, agresji czy często niesłusznych pretensji, jest najbardziej słyszany i świetnie nagłośniony. Nie zrozumcie mnie źle, sama do tej mniejszości należę i uważam, że dla nas sytuacja na ulicach, gdzie można oberwać tylko dlatego, że idzie się za rękę ze swoją dziewczyną bądź chłopakiem, jest fatalna. Polska to ogólnie kraj pełen agresywnych sfrustrowanych ludzi, którzy wypełzają po zmroku, żeby siać zamęt, bo rozbijając pustą butelkę o chodnik czuja się lepiej. Chodzi o to, że nikt nie poświęca tyle uwagi, nienawiści lub sympatii, żulowi, który tłucze się srodkiem drogi ciagnąc za sobą stary piecyk na złom. Żul nie ma takich praw politycznych i w ogóle w dyskusji politycznej nie uczestniczy. Albo jest pocieszny albo śmierdzi. Tak samo biedota, gdzie ojciec rodziny przepija zasiłek, a dzieciaki chodzą głodne i w wieku 11 lat zaczynają żulic fajki pod Biedronką. Nasze czasy są krzywym zwierciadłem odbijającym piłeczke rzuconą przez rewolucję seksualną w latach 60. i 70. Seks jest najpotężniejszym narzędziem politycznym paradoksalnie dlatego, że nadal jest pewną forma społecznego tabu - jawnym tabu. Wpadł mi ostatnio w ręce numer "Cosmopolitan", a tam artykuły: "Mapa jego rozkoszy", "Dlaczego patrzy na twoją twarz, gdy masz orgazm?", "Jak podsycić ogień w długotrwałym związku?" itd itp. Seks w mediach wyglada jak dyscyplina sportu, odbijając trochę cynizm nowożytności. Przy okazji, że czytanie o nim jest dla wielu częstsze i przyjemniejsze niż uprawianie go, edukacja seksualna odbywa się nie w szkołach, ale własnie poprzez magazyny typu Cosmo, CKM, przez filmy porno i psychoporady Andżeli. Gdyby uwierzyć tym źródłom informacji seksu w zasadzie się już nie uprawia, seks się ćwiczy. Znamienne jest jednak, że wzbudza on tyle zainteresowania. Leży to oczywiście w interesie osób homoseksualnych, ale jako samo zjawisko jest dość niepokojące. Seks jako główny argument polityczny? Prawo do wolności? Sypiam z kim chcę i nie powinno was to interesować, ale i tak wam powiem? Wcale nie uwolniliśmy się od uprzedzeń, zahamowań, niespełnienia i frustracji. To własnie one czynią z seksu jawne tabu, karykaturę uniwersalnych ludzkich emocji. Paradoksalnie wygodnie jest być w mniejszości. Przeczytałam ostatnio na witrynie popularnego sklepu odzieżowego hasło reklamowe o treści: "Cause you're boring honey if you're straight". Uważam, że to pocieszne. Środowiska gejowskie stały się grupą, do której modnie jest aspirować. Fajnie mieć pociesznego kolegę geja, fajnie jest potańczyć ze znajomymi w klubie gejowskim i poocierać się osoby tej samej płci fantazjując, że im się podobasz. Bo przecież jako niedostępny heteryk musisz się im podobać. Fajnie jest pokazać, jak bardzo tolerancyjna się jest osobą, "jak bardzo sie jest trochę bi", i zagarnąć ten ekscentryczny, przedziwny, kolorowy swiat dla siebie. Wszystko to jest tak naprawdę efektem gejowskiej koniunktury wynikającej z popularności alternatywnych stylów życia i chęci wypięcia się na nudną obyczajową konserwę. I coś, co zrozumiałam dopiero niedawno - wszystkie twoje postawy pro- i anty- wynikają z politycznej debaty; kwestie, w stosunku do których musisz przyjąć jakieś stanowisko, są ci narzucone odgórnie, a każda twoja postawa mieści się w ramach systemu, nieważne jak bardzo chcesz naprawiać swiat. Czy jesteś za czy przeciw - nieistotne, ważne że uczestniczysz w publicznej debacie. Jeśli debata ta dotyczy homoseksualizmu wiem, że prędzej czy później bedziemy mieli w tym kraju dobrze. A żul nadal bedzie musiał się wysypiac w autobusach nocnych i będzie politycznie przezroczysty jak pusta szklanka. I tak naprawdę to on jest na prawdziwym społecznym marginesie. My stoimy w samym epicentrum.

19 sty 2009

Rob Hornstra





Wiem, ze wstyd i hańba linkować nie-trash, na dodatek nie o perwersach, ale pan Hornstra robi bardzo solidne reportaze, głownie o Rosji: http://borotov.nl/
Ja generalnie teraz bawię się analogiem i obraziłam się na cyfrę, ale jak tylko mnie przeprosi to pewnie zacznę robić na zmianę. Narazie asceza i "25,20 poproszę" za wywołanie.